V NIEDZIELA WIELKANOCNA

Moi Drodzy!

Trwać i przynosić owoc.
Szczep winny oraz winnica były w Starym Testamencie symbolem narodu wybranego. Posługiwali się tym porównaniem prorocy i inni autorzy Ksiąg świętych. Choć była to winnica nieurodzajna, karcona często za nieprzynoszenie owocu, każdy Izraelita chlubił się swoją przynależnością do niej. Przynależność ta dawała mu,  między innymi, poczucie bezpieczeństwa wobec Boga.
Podobnie jak Izraelici, rozumowali zapewne i Apostołowie. Wszczepieni,  dzięki swemu pochodzeniu, w winnicę domu Izraela, potomkowie wybrańca Bożego, Abrahama, oceniali z dużą dozą optymizmu poprawność swojej postawy religijnej, choć już Jan Chrzciciel w swoich kazaniach, a później Jezus,   wielokrotnie kwestionowali tego rodzaju pewność siebie.
Kilka godzin przed swoją Męką Jezus podejmuje próbę wyjaśnienia uczniom ich nowej sytuacji, w jakiej się znaleźli, wiążąc swoje życie z Nim. Próbuje też zachęcić ich do podjęcia obowiązków, wynikających z tej sytuacji.
Nowe polega przede wszystkim na tym, że przynależność do narodu wybranego, nie ma już w tej chwili znaczenia. Odkąd wynajęci przez właściciela upraw winnych robotnicy targnęli się na życie jego syna, winnica zostaje im odebrana i oddana w dzierżawę komu innemu. Nad jej stanem i rentownością czuwać będzie odtąd w sposób szczególny sam właściciel. W tej nowej winnicy, uprawianej przez samego Boga, Jezus jest krzewem winnym, uczniowie latoroślami.
Użyte przez Jezusa porównanie kryje w sobie głęboką treść. Mówi ono najprzód, że związek, jaki zaistniał pomiędzy Nim a tymi, którzy w Niego uwierzyli, nie jest luźną tylko i czysto zewnętrzną więzią, jaka przygodnie łączy obcych sobie ludzi, ale życiową i organiczną jednością, ściślejszą nawet niż związki krwi. Jej obrazem jest jedność, jaka ma miejsce w przyrodzie pomiędzy pniem i wyrastającymi z niego odroślami. Pień i odroślą są jednej natury, krążą w nich te same życiodajne soki, jednako korzystają ze słońca i deszczu i służą jednemu zadaniu: wydać owoc. Pień jednak,  w naszym przypadku: szczep winny, pełni w stosunku do pędów, czyli latorośli, rolę nadrzędną. To z niego one wyrastają. To jego witalnością żyją.
Trwać w szczepie winnym to dla latorośli egzystencjalne „być albo nie być”. Poza nim nie ma dla niej życia. Odcięta od pnia usycha i nadaje się co najwyżej na opał. W świecie przyrody latorośle nie podejmują nigdy prób oddzielenia się od pnia. Zostają natomiast czasem,  jakby wbrew swej woli,  przez kogoś odcięte, złamane, oderwane.
W naszej relacji do Chrystusa jest akurat odwrotnie. To nie czynniki zewnętrzne stanowią tu zagrożenie. Mówi Paweł: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy śmierć? … Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”.
W świecie przeżyć religijnych odcina mnie od dającego mi życie pnia tylko mój własny, świadomy i w pełni chciany akt. Odchodzę, bo chcę. Śmierć spowodowana takim aktem jest zawsze samobójstwem. Bóg nie użyje przemocy, by uratować rwącą się więź pomiędzy pniem a latoroślą. Jezus prosi tylko uczniów: „Wy trwajcie we Mnie”.
Jakże lekko traktują nieraz chrześcijanie swoje odejście od Chrystusa, utratę wiary czy nawet wystąpienie z Kościoła. A przecież jest to krok we własną śmierć.
Owszem, można znaleźć gdzieś jakiś inny pień i dać się w niego wszczepić, można nawet zacząć jego sokami żyć. Ale namiastka religii to nie religia. Mówi nam Chrystus: Prawdziwym krzewem winnym jestem Ja. Tylko Ja.
Co to jednak znaczy: trwać w Chrystusie? Aktem wszczepiającym nas w Chrystusa jest przyjęty,  w klimacie wiary, chrzest. Mówiąc o trwaniu, mamy jednak zazwyczaj na myśli nie tyle sam ten akt, co bazujący na nim stan albo lepiej proces; chodzi tu bowiem nie o rzeczywistość statyczną, skostniałą w raz otrzymanej formie, ale o coś żywego, dynamicznego, podlegającego rozwojowi, czasem i regresji.
Jezus, posługując się językiem konkretu, tak wyjaśnia właściwy sens wyrażenia „trwać w Nim”: Trwacie we Mnie, jeżeli słowa Moje w was trwają. Jeszcze dosadniej formułują to dalsze słowa: „Jeżeli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej”. Prawie identyczne sformułowanie zapisze Jan apostoł: „Kto wypełnia przykazania trwa w Bogu, a Bóg w nim”.
Wynika z tego, że trwanie w Bogu czy trwanie w Chrystusie to nie sprawa samej tylko wiary i sakramentu. Tym mniej sprawa uczucia, sentymentu, podziwu, a nawet żywej sympatii do osoby Jezusa. To sprawa woli, która decyduje się być wierną i posłuszną, woli, która dokłada starań, by prawidłowo odczytać wskazania Chrystusa i podporządkować się im we wszystkim. Latorośl nie może tętnić innym sokiem niż tym, którym żyje szczep winny. Czysto zewnętrzne upodobnienie się do macierzystego pnia nie oznacza jeszcze wszczepiania. „Nie każdy, który mi mówi: «Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca”.  Dopełnieniem dogmatu jest zawsze etyka. Obie podać sobie muszą zgodnie ręce w kształtowaniu chrześcijańskiego życia, jeżeli ma to być życie w Chrystusie.
Latorośl po to wyrosła z winnego krzewu i po to w nim organicznie tkwi, by przynosić owoc. Ileż nawoływań w ewangeliach o to przynoszenie owocu. Owoc jest odpowiedzią człowieka na ofiarowany mu dar włączenia w Chrystusa.
O jaką odpowiedź tu chodzi? W swojej mowie w wieczerniku Chrystus nie stawia winnym gronom żadnych wygórowanych żądań. Jakże pocieszająco brzmią słowa, które tam padają: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”. Wystarczy wiarą i miłością złączyć się z Chrystusem, uważnie słuchać Jego słów i wypełniać je, a życie nie będzie jałowe i bez owocu. Powtórzy się cud, o którym mówił kiedyś Jezus w jednej ze swoich przypowieści: „Czy człowiek  śpi, czy czuwa we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie… Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie”.
Owocem życia nie muszą wcale być jakieś znamienite, rzucające się w oczy czyny. Owszem, niektórych ludzi wybiera Bóg po to i po to ich wszczepia w siebie, by zadziwiali. Ale nie jest to reguła. I jak nikt nie weźmie za złe winnej latorośli, że nie wyrosło na niej grono o owocach jak dynia, tak i od nas Bóg zapewne nigdy nie zażąda nadzwyczajności. Życie w organicznej łączności z Chrystusem, sumienne pełnienie swoich chrześcijańskich obowiązków, dobroć i życzliwość,  oto owoce, które możemy i które powinniśmy przynosić.
Ale nawet ta odrobina dobra, jaką udaje się nam w życiu osiągnąć, nie jest w pełni naszą własnością. Jest wynikiem wszczepienia w Chrystusa. Jezus podkreśla to z całą stanowczością. „Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie,  jeśli nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie”.  A dalej jeszcze mocniej: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”.
Bez wszczepienia w Chrystusa nie posiadamy życia. Jesteśmy uschłą gałązką. Uschłe gałązki nie rodzą. Zbiera się je i wrzuca w ogień.
Współczesnemu człowiekowi niełatwo przychodzi wiara we własną bezsilność w dziedzinie życia nadprzyrodzonego. On, który buduje świat, wydziera przyrodzie jej tajemnice, on, którego mądre ręce zawłaszczają wszystko, od atomu do gwiazd, słyszy nagle, że gdy chodzi o najbardziej wartościowe dobra, nieodwołalnie uzależniony jest od współpracy z Bogiem.
Zawierzmy jednak słowom Chrystusa: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”.„Nic”, nie oznacza: niewiele, trochę, odrobinę. „Nic”, oznacza zero!
Niech słowa Chrystusa: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”, brzmią w naszych uszach i nurtują w naszym umyśle, nieustannie. W jedności z Chrystusem nasza moc i siła.

Szczęść Boże.