18 lipiec 2010 r. XVI NIEDZIELA ZWYKŁA

  

 Moi Drodzy! 
Potrzeba kontemplacji.
Dwie osoby, dwie postawy. Marta i Maria. Scena w Betanii, tak barwnie opisana w dzisiejszej ewangelii, może poróżnić pomiędzy sobą także i nas. Niełatwo przyznamy, że „Maria obrała najlepszą cząstkę”. Tym bardziej, że na bazie historycznego wydarzenia, które kiedyś miało miejsce w domu Łazarza, wyrasta od razu problem wciąż aktualny, a różnie przez ludzi rozstrzygany, problem kontemplacji  i  życia czynnego.
Słowo: kontemplacja występuje nie tylko w słowniku pojęć religijnych. Szczególnie ostatnio posługuje się nim tzw. filozofia głębi i psychoterapia, nie mówiąc już o pismach indyjskich „guru”. W ich ujęciu kontemplacja to uciszenie się w sobie, oderwanie od rytmu codzienności i zanurzenie w rozważaniu jakiejś wielkiej idei, rozważaniu, które nas wycisza i wewnętrznie leczy.
Słowo: kontemplacja w znaczeniu religijnym kojarzy się’ nam z zakonami klauzurowymi, gdzie to poświęceni Bogu ludzie, odcięci od świata, w skupieniu, medytacji i modlitwie usiłują, jak kiedyś Maria w Betanii, przeżywać bliskość Boga. Tego rodzaju kontemplację uprawiać jednak można także poza klasztorem, w stanie świeckim, poświęcając pewne, wybrane dni czy godziny na pogłębioną modlitwę i rozważanie tajemnic naszej wiary. Ludzi ceniących wysoko tego rodzaju skupienie oraz modlitwę było zawsze w chrześcijaństwie wielu. Nie brak ich także dziś.
Otóż wszystkim tym ludziom robi się czasem poważne zarzuty, że zamykają się egoistycznie w kręgu własnych spraw, a swój cenny czas, marnują na długich modlitwach i nikomu nic nie dającej pobożności.
Może i wśród nas są tacy, którzy za „marnowane” życie mają pretensję nie tylko do poszczególnych osób, uprawiających kontemplację, ale i do wszystkich zakonów klauzurowych, do Kościoła, który na to pozwala i do tego zachęca, a nawet do samego Boga. „Panie, czy ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?
Różnica zdań w patrzeniu na kontemplację, we współczesnym świecie, a nawet i w Kościele, zachęca, by opierając się na tekście dzisiejszej ewangelii, poświęcić temu zagadnieniu chwilę uwagi.
Wyjdźmy od prawd zasadniczych, to znaczy takich, które u wierzącego powinny być poza dyskusją. Oto one: Człowiek stworzony został przez Boga i dla Boga. Nie kto inny też, tylko Bóg jest jego celem ostatecznym, jego wiecznym przeznaczeniem. Człowiek albo znajdzie Boga i tym samym osiągnie spełnienie wszystkich swoich pragnień, albo Boga utraci, co jest równoznaczne z przegraniem życia i przekreśleniem samego siebie.
Prawda, że Bóg jest dla nas wszystkim, przepajać powinna całe życie chrześcijanina
Prawda ta kierować powinna także całym jego moralnym postępowaniem. Niestety, ani jedno, ani drugie nie przychodzi nam łatwo. Zasypywani codziennie lawiną   kuszących nas doczesnych wartości, łatwo tracimy z oczu wartość najwyższą i wieczną. Kto nie chce się pogubić, musi uzbroić się w krytycyzm, musi uważnie analizować podsuwane mu oferty i wybierać takie, które pozwalają ustawić życie w perspektywie wartości nieprzemijającej. By posiąść taki zdrowy krytycyzm, wpierw pogłębić trzeba swoją wiedzę o Bogu i o sobie jako stworzeniu, ukierunkowanemu na Boga. Trzeba pełniej zrozumieć treść ewangelii, nauki Kościoła, sakramentów i całej tej nadprzyrodzonej rzeczywistości.
Ta ogromna praca typu poznawczego, w którą angażuje się i angażować się musi intelekt chrześcijanina, wymaga od nas czasu, skupienia, chwil samotności, dobranej lektury i uważnego nadsłuchiwania, co też na temat Boga i naszego wiecznego przeznaczenia mówi nam rozum i wiara. Taka praca to już początkowa kontemplacja.
Prawda, poznana dzięki rozważaniu, apeluje do naszego sumienia, przekształca się w żądanie, w nakaz. Bo wierzyć tylko, to za mało. Wiarą trzeba żyć. I tu znowu trudność: jak sprostać Bożym żądaniom względem nas? Skąd wziąć siłę, by wyróść ponad pożądania ciała i krwi i zacząć iść wysokimi ścieżkami ducha?
Słaby człowiek instynktownie zwraca się o pomoc tam, skąd ta pomoc przyjść może. Zaczyna się modlić. Lepiej modlić i więcej modlić. Odchodzi powoli od modlitwy zrutynizowanej, modlitwy wyuczonych  tekstów i schematów, a szuka modlitwy serca. Modlitwy, w której prosi, ale i dziękuje, uwielbia Boga i błaga Go o przebaczenie. Kto się tak modli, ten zaczyna już smakować, czym jest kontemplacja.
Do pełni wszakże kontemplacji wchodzi się dopiero przez akt miłości. Ta miłość jest w swej najgłębszej istocie darem. To Bóg sprawia, że my grzeszni,    odkrywamy nagle w sobie „nowe serce” i odważamy się na krok w wielką przygodę miłości z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił. To dzięki nadprzyrodzonej łasce uciążliwa droga do Boga, prowadząca poprzez poznanie i czyn moralny, kończy się dla niejednego już tu na ziemi spoczynkiem i uszczęśliwiającą bliskością Umiłowanego. Kontemplacja to właśnie taka miłość. Bóg daje się tu człowiekowi, a człowiek Bogu. W skończonych wymiarach doczesności zapoczątkowane zostaje to, co ma być kiedyś treścią wieczności.  
„Maria … siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie”. Z tego, co powiedziano, wynika, że stan kontemplacji nie jest dla chrześcijanina czymś obcym jego naturze. Czymś dalekim i nieosiągalnym. Wręcz przeciwnie. Stan ten powinien być w naszym życiu zjawiskiem normalnym. W większym lub mniejszym wymiarze kontemplację uprawiać powinien każdy, bo w tym wyraża się najpełniej jego chrześcijaństwo.
Dlaczego wobec tego tak mało ludzi zanurza się w  kontemplację? Czyżby Bóg tylko wybrańcom dawał swą łaskę? Odpowiedzią niech będą słowa Jezusa skierowane do Marty: Troszczysz się i niepokoisz o tyle różnych rzeczy. Gubi nas nadmiar ziemskich spraw. Chleb, odzież, mieszkanie, praca, zdrowie, rozrywka, spokojna starość, rodzina, przyjaciele, zakład pracy, może kultura, sztuka, może walka o sprawiedliwość, wolność, poszanowanie osoby ludzkiej, pokój. Co jeszcze? Wszystkie te wartości są dobre. O wszystkie musimy zabiegać. Każdą z nich kazał się nam interesować Bóg.
Niestety, jest tego w sumie tak dużo, że wielu ludziom nie pozostaje już czasu na nic więcej. A tymczasem, jak mówi Jezus do Marty, „potrzeba tylko jednego”. To „jedno” przychodzi nieraz i prosi nieśmiało o chwilkę czasu dla siebie. O godzinę ciszy, samotności, uwagi. Taka godzina to godzina łaski. Zostaw wówczas, jak Maria, wszystko inne na boku. Nawet pracę podejmowaną dla Boga. Klęknij u stóp Gościa, który zawitał do twojego domu. Zasłuchaj się w to, co ci mówi.  W takiej chwili uspokajasz się wewnętrznie i uciszasz, odnajdujesz siebie jako człowiek i chrześcijanin, przynajmniej przez chwilę intensywniej przeżywasz to, czym żyć powinieneś na co dzień: swoje transcendentalne powołanie.
Skuteczność takich chwil odczujesz później, gdy ci przyjdzie pracować ponad siły, cierpieć, walczyć, ofiarować się i umierać. Godzina kontemplacji, czas w mniemaniu wielu zmarnowany, owocuje także niejednokrotnie wielkimi dziełami zewnętrznymi, do których inspiracją i siłą było właśnie owo krótkie „sam na sam” z Bogiem. Dowodem święci. Ich zadziwiająca aktywność oraz trwałość stworzonych przez nich dzieł tkwiły zawsze korzeniami w kontemplacji.
Nie bójmy się więc tego słowa: kontemplacja. Nie róbmy wielkich oczu, gdy nas do tej postawy ktoś zacznie nawoływać.

Wybrana przez Marię „lepsza cząstka” kusi i zaprasza. 

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./