18 kwiecień 2010 r. III Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego

 

Czy mnie kochasz ?

 Moi Drodzy!

Piotr zaczął wszystko, trzeba mu to wypomnieć, bardzo nie teologicznie:
„Idę łowić ryby”.  Piotr ani nie porzucał służby u Chrystusa, ani nie wracał na stałe nad jezioro, które urzekło jego młodość, by pełnić tam, wyuczony kiedyś, zawód rybaka. Piotr jest po prostu zmęczony. Tyle ostatnio przeżył. Tyle wycierpiał. Tyle z siebie wypłakał. Teraz, gdy na polecenie Zmartwychwstałego przybył z towarzyszami do Galilei, chce się przez chwilę odprężyć, wracając na jedną noc do zajęcia, które kiedyś wypełniało mu tyle nocy. Odruch samoobrony zdrowej psychiki, jakże znany tylu przemęczonym spośród nas. Zresztą, co tu ukrywać! Jeść też trzeba, a skąd? Ten papież nie miał jeszcze Watykanu. „Idę łowić ryby!” Odpowiedzieli mu towarzysze: ,,Idziemy i my z tobą”.
Jest ich siedmiu. Święta liczba Biblii, symbolizująca pełnię. Warto na to zwrócić uwagę, ponieważ z opisu zewnętrznych wydarzeń przyjdzie nam wkrótce przejść na teren teologii. Wprowadzi nas w nią zjawiający się na brzegu Pan.
Tymczasem tamtych siedmiu, reprezentacja kolegium apostolskiego, łowi ryby. Łowią całą noc, ale sieci pozostają puste. Trzeba się im przyzwyczaić do  nieudanych połowów. Gdy bowiem zaczną łowić ludzi, nie będzie wcale lepiej.
Nad ranem, gdy już zniechęceni opuszczają ręce, jawi się na brzegu jakaś postać.
Jest jeszcze za ciemno, by rozpoznać, kto to taki. Przypuszczali, że są już klienci po ryby. Tylko że ryb nie ma. Nieznajomy woła do nadpływających: „Dzieci, czy macie co na posiłek?”. Nic nie ułowiliśmy, odpowiadają, a On mówi do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Usłuchali i po krótkim czasie ich sieci były pełne ryb. Początkowo Piotr nie rozpoznaje Mistrza. Dopiero Jan zawoła do niego: „To jest Pan!”. Piotr, klęcząc w łodzi mówi:  „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek  grzeszny”. Pan jednak nie odszedł. To Piotr odszedł. Zostawił jezioro, łódź, sieci, zostawił rodzinę i poszedł za Tamtym łowić dla Niego ludzi.
Dlaczego Piotr nie rozpoznaje Mistrza? Może Pan chce pouczyć swojego apostoła, że nawet on, Opoka, na której Jezus zbuduje swój Kościół, on, Pasterz, któremu za chwilę powierzona zostanie cała owczarnia, nie zawsze będzie tym pierwszym, co to, w zalegającym doczesność półmroku, na miałkim piasku plaży, pospolitych ludzkich spraw i wydarzeń, odkryje obecność swojego Mistrza. Czasem dojrzy Go wcześniej ktoś inny. Czasem ktoś inny pierwszy Go rozpozna i odczyta Jego wolę. Jakiś Jan. Jakiś uczeń, którego Jezus miłuje. I on dopiero podszepnie Głowie Kościoła: „To jest Pan!”. Jakie to ważne dla każdego z nas, a już szczególnie dla tych, co piastują odpowiedzialne urzędy w Kościele: nie lekceważyć takich głosów!
Piotr nie lekceważy. Bez chwili wahania rzuca się w wodę, by być pierwszym, jeżeli nie w rozpoznaniu, to przynajmniej w przywitaniu Przybyłego. Potem wraca pomóc towarzyszom wyciągnąć na brzeg sieć, obciążoną nadzwyczajnym połowem ryb.   Piotr kręci głową, skąd się ich naraz aż tyle wzięło, a jeszcze bardziej, że stara, poczciwa, ale tyle razy łatana sieć nie zerwała się pod ich ciężarem.
Nie zerwie ci się ona nigdy, Piotrze, nie zerwie, choć obciążą ją większe jeszcze ryby! Nieustannie w ciągu wieków, które idą, ty i twoi następcy zarzucać ją będziecie na rozkaz Zmartwychwstałego w głębiny wielkiego morza świata. Zagarniecie w tę sieć ludy wszystkich ras, kultur i języków. Nie bójcie się jednak, że naprężona do ostateczności zgarnięciem w jedno tylu sprzecznych poglądów, tradycji, dążeń i doktryn, pryśnie wam ona któregoś dnia, jak prysnęło w historii tyle cywilizacji, kultur, narodów i państw. Wasza sieć się nie zerwie. Owszem, przez powstałe tu i ówdzie dziury wymkną się z niej jednostki, grupy, a nawet narody. Nie będzie to jednak nigdy nieodwracalne zniszczenie sieci. Nie będzie to nigdy koniec Kościoła. Nie bójmy się więc o swój Kościół. Chrystus obiecał mu przetrwanie aż do swojego drugiego przyjścia. To i przetrwa.
Po wspólnym posiłku, który Jezus zapobiegliwie przygotował dla swoich zmęczonych uczniów, Piotr słyszy słowo skierowane wyłącznie do siebie: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?”. Zaczyna się wielki egzamin kandydata na urząd Głowy Kościoła. W zasadzie Jezus już dokonał wyboru. Mateusz, Marek i Łukasz jednozgodnie przekazują, że to Piotr został jako pierwszy z uczniów przez Jezusa powołany i jako pierwszy posłany „łowić ludzi”.   On był zawsze reprezentantem grupy Apostołów, on w ich imieniu przemawiał. Na nim, niby na opoce, przyobiecał Jezus zbudować swój Kościół. Jemu polecił utwierdzać w wierze braci. Ale potem przyszła męka Jezusa i wówczas ten, który dotąd uchodził za skałę, pękł. Nie wykluczone, że w umysłach uczniów, którzy przecież o zachowaniu się Piotra wiedzieli, zaczęło narastać pytanie, czy na miejsce pierwszego z Apostołów nie należałoby wysunąć kogoś innego? Na przykład Jana? Był on przecież przez Jezusa najbardziej lubiany,  nie zaparł się Mistrza, przeciwnie, towarzyszył Mu aż na Golgotę. Jemu umierający Pan powierzył pod opiekę swoją Matkę. A i dziś, tu, nad jeziorem, Jan był tym, który pierwszy rozpoznał Zmartwychwstałego. Jakże niewiele potrzeba do zaistnienia w Kościele schizmy!
Ale może i sam Piotr, po tym wszystkim co zaszło w Wielki Czwartek, zwątpił w siebie i w swoją przydatność dla sprawy? Czy Jezus zechce jeszcze podtrzymać daną kiedyś obietnicę? Przebaczył swojemu niewiernemu uczniowi, to prawda, ale czy oznacza to także, że nadal chce budować na tak zwietrzałej skale? I wtedy pada z ust Jezusa tamto pytanie: ,,Szymonie, synu Jana, czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci?” Trzy razy, uparcie, nieustępliwie, wciąż to samo: czy Mnie kochasz? Bo wszystko inne jest mało ważne. Bo wszystko inne się nie liczy. Możesz być słaby, nie najmądrzejszy, nie najbardziej gładki w mowie i w zachowaniu. Wszystko to ci daruję. Na wszystko przymknę oczy. Nie wezmę pod uwagę twoich wad, a nawet twoich grzechów. Jeżeli tylko Mnie kochasz.
Trzykrotnie odpowiada Piotr: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham!”. Za każdym razem ciszej. Za każdym razem z coraz głębszym smutkiem. Czyżby Pan mu nie wierzył? Miałby prawo nie wierzyć! Ale Pan wierzy. Chce tylko, żeby Jego uczeń przeorał własne serce aż do ostatniego włókna, aż do samego jądra osobowości, tą jedyną, najważniejszą ze wszystkich troską: kocham czy nie kocham?
„Kocham”, odpowiada Piotr i nagle uświadamia sobie, że tak jest rzeczywiście. W uszczęśliwiającym olśnieniu i z niesłychaną wyrazistością wraca w serce apostoła pewność, że przecież tego Pytającego kochał zawsze i kochał prawdziwie. Nawet wtedy, gdy Go nie rozumiał, gdy Mu stawiał od rzeczy propozycje, nawet wtedy, gdy Go zdradzał. Ta nagła pewność jest jakby rehabilitacją apostoła w jego własnych oczach. Jakby chwyceniem wreszcie spokojnego oddechu, który pozwala żyć. „Panie, Ty wiesz wszystko”, mówi do Jezusa. „Ty wiesz, że Cię kocham”.
„Paś baranki moje… Paś owce moje”, słyszy w odpowiedzi. Ponieważ kochasz, mogę ci zaufać. Powierzam ci więc całą Moją owczarnię. Nie będzie to łatwa służba. Zapłacisz za nią wolnością i życiem. Ale cóż to ma za znaczenie.
Pierwsze czytanie dzisiejszej niedzieli ukazuje go nam już jako świadka zmartwychwstania. Już odważnie wyznaje swego Pana. Już spadają na jego grzbiet bicze prześladowców Kościoła. Ale i on, i jego towarzysze odchodzą sprzed oblicza sanhedrynu, ciesząc się, że stali się godnymi cierpieć dla imienia Jezusa.
Co to miłość potrafi zrobić z człowieka!  A co zrobiła dotąd z nas?
Zostańmy przy tym pytaniu. Zadajmy je sobie raz, drugi i trzeci. Zadawajmy je sobie ciągle. Bo to jest pytanie o „być” lub „nie być” naszego chrześcijańskiego serca. O „dziś” i „jutro” naszego życia.

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./