4 kwiecień 2010 r. Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego

 

 Moi Drodzy!
Wielkanoc naszej wiary, nadziei i miłości.
Zaczęło się po ludzku. Bardzo po ludzku. Jak tyle innych spraw na świecie. Był człowiek dobry i byli ludzie źli.  Dobry czynił dobro, którego pełne było jego serce. Współczuł cierpiącym, ujmował się za ubogimi, mówił prawdę, obnażał bezlitośnie zakłamanie i obłudę, szczególnie gdy stroiły się w maskę władzy lub pobożności.
Ani dawniej, ani dziś takie postępowanie nie uchodzi bezkarnie. Toteż aresztowano sprawiedliwego, wytoczono mu krótki, pokazowy proces, znaleziono świadków, którzy zawsze widzieli, co widzieć należało, i w zależności od otrzymanej sumy chętnie zaprzysięgną wszystko po linii żądań prokuratora. Nie upłynął dzień, a wyrok był już gotowy.
Jakże łatwo jest zamordować człowieka bezbronnego.  Jezusa też zamordowano.  Potem zatoczono jeszcze na jego grób wielki kamień, umyto ręce z krwi, by nie splamić nią świątecznego obrusa, i powiedziano sobie z ulgą: koniec. Tak bowiem zawsze dotychczas kończyły się wszystkie historie ludzi sprawiedliwych, a niewygodnych.
Nie przewidziano wszakże jednego, a mianowicie, że zabity nie był tylko człowiekiem. Wprawdzie, gdy jeszcze żył, mówił tam coś o swoim tajemniczym pochodzeniu, o jakichś swoich koligacjach z Bogiem, przestrzegał, a nawet groził. Ale któżby wierzył w takie opowiadania. Tymczasem okazało się, że miał rację. Toteż historia, która zaczęła się po ludzku, skończyła się po Bożemu.
Zamordowany spoczywał w grobie niecałe trzy dni, potem wstał, żywy, w prawdziwym, choć już uwielbionym ciele, wrócił do ludzi, którzy Go wprawdzie wczoraj jeszcze nie bardzo chcieli, ale dziś już ogromnie potrzebowali.
Opowiadanie, czy rzeczywistość? Po ludzku wygląda na opowiadanie. Tylko, że to niby opowiadanie przewróciło  rzeczywiście cały świat. Wysadziło, jak beczkę prochu, stare, ale krzepko jeszcze trzymające się pogaństwo i zaczęło nową erę dziejów. Podpisało własną serdeczną krwią setki tysięcy męczenników wszystkich czasów, miliony poszło na jej służbę, poświęcając jej głoszeniu i obronie całego siebie, jeszcze więcej, uczyniło z niej normę swojego życia i postępowania. Przyznaje się do  Chrystusa  jeszcze dziś, w epoce ujarzmionego atomu,  lasera, komputerów i lotów kosmicznych, prawie okrągły miliard ludzi i nic nie zapowiada, by jutro przestać mieli wierzyć.
To właśnie ta dziwna historia o zmartwychwstaniu rozkołysała dzisiaj wszystkie dzwony całego chrześcijaństwa, buchnęła pod niebo radosnym alleluja i  sprowadziła o świcie dnia wielkanocnego do świątyni miliony wiernych.
Przychodzimy, by u pustego grobu Zbawiciela odnowić swoją wiarę w żywego i zwycięskiego Chrystusa, ożywić nadzieję, a przede wszystkim wskrzesić na nowo swoją miłość ku Niemu.
Ożywić wiarę. O, bo na tę naszą wiarę szykuje współczesny, nie uznający Boga świat, wiele niebezpiecznych zamachów. Nie w tym sensie oczywiście, by z powodów wyznaniowych robić z nas zaraz męczenników. Te praktyki wyszły z mody. Chociaż, chociaż… I we współczesnym Kościele leje się jeszcze krew za wiarę. I we współczesnych państwach strzępią się jeszcze bicze i łamią pałki policji na karkach ludzi niepokornych, którzy stają w obronie swoich religijnych przekonań i w imię tych przekonań żądają dla siebie lub dla innych przysługujących im praw. Są to jednak metody, których wstydzą się sami kaci. (Czy aby napewno?)
Uroczystość Zmartwychwstania, pamiątka dnia, w którym zatrzęsła się ziemia pod zwycięskim krokiem wracającego spoza bram śmierci Chrystusa, powinna wszystkim nam pomóc obudzić się z takich odurzających i demobilizujących nas wewnętrznie zauroczeń.
Czy ja naprawdę wierzę w Chrystusa? W to, że jest On postacią historyczną równie prawdziwą jak Juliusz Cezar, Kopernik, Sobieski, Napoleon czy Sikorski? Czy wierzę, że będąc człowiekiem, jak każdy z nas, był On i jest równocześnie Bogiem, przed którym pada się na kolana? Czy wierzę, że On mnie zna? Mną się interesuje? Mnie szuka? Że umarł za mnie? Że zmartwychwstał, by mi otworzyć bramę w nowe życie? Czy wierzę, że On ma prawo stawiać mi żądania, wkraczać w moje osobiste postępowanie, mówić: zrób to albo nie czyń tego lub tamtego, bo to cię zgubi, bo to nas rozdzieli z sobą, bo to zmarnuje i zaprzepaści wszystko, co dla ciebie uczyniłem? Czy dla mnie Wielkanoc to naprawdę wciąż jeszcze przeżycie religijne, czy tylko święto takiej samej rangi jak światowy Dzień Pokoju? Jakimi oczami patrzę na Chrystusowe tajemnice? Widzę w nich mit, legendę, folklor, czcigodną tradycję czy fakt, który apeluje do mojej wiary? Rzeczywistość, przed którą schylić trzeba czoło? Żądanie, któremu podporządkować trzeba życie?
Spróbujmy dziś otrząsnąć z siebie ten drobniutki, subtelny, ale jakże niebezpieczny, a na wszystkich sercach niepostrzeżenie osadzający się pył zwątpienia, sceptycyzmu i odchrześcijanienia, jaki unosi się wokół, w powietrzu naszego świata.
W święto Zmartwychwstania przyszliśmy do kościoła ożywić naszą nadzieję. A czegóż spodziewamy się po tym wstającym z grobu Jezusie? Może tego, że zwyciężywszy śmierć i zrobiwszy porządek w otchłani, zabierze się z kolei do robienia jakiego takiego porządku i tu, na ziemi? Że tym drążkiem od chorągiewki, który trzyma w ręku, przyłoży wszystkim, którzy Go krzyżowali albo i dziś jeszcze krzyżują?
Nic z tego. Takie działanie nie należy do stylu Jezusa. Mszczą się tylko ludzie, i do tego ludzie mali i słabi. Bóg nie zna słowa: zemsta. Bóg przebacza. I czeka. Chrystus powstawszy z grobu nie wymierzył sprawiedliwości ani Piotrowi, ani Wielkiej Radzie żydowskiej, ani żołnierzom pojmania, ani katom. Dziś również,  rocznica, a zarazem ciągle wśród nas żywa obecność Zmartwychwstałego, nie zmieni sytuacji w świecie ciemiężycieli i ciemiężonych. A jednak ożywia ona naszą odwagę i nadzieję. Chrystus jest skałą. Ta skała nie spadnie pierwsza na złych, by ich zgnieść swoim ciężarem. Odwalony od grobu Jezusa kamień nie zabił i nie skaleczył żadnego ze strażników. Ale kto na tę skałę podniesie pięść, rozbije sobie tę pięść. Kto na tę skałę się rzuci, roztrzaska się. Ona jest niezwyciężona. I wszystko, co na niej zbudowano, też jest niezwyciężone. Wielkanoc przypomina nam, że nie ma takich burz, takich ucisków i prześladowań, których byśmy nie znieśli, oparci o Chrystusa. Mogą przyjść jeszcze Wielkie Piątki i smutne Soboty płaczu nad grobem. Ale po nich wstaje zawsze świt Wielkiej Niedzieli. Doczekamy tego świtu. Nie dziś, to jutro. Nie jutro, to po latach. Nie na tym świecie, to na drugim, w który wierzymy, który nam został obiecany i ku któremu prowadzi nas Zmartwychwstały. A równocześnie wśród ucisków, cierpień, łez i prześladowań hartuje się w nas prawdziwy człowiek, oczyszcza, odrywa od tego, co przemijające, coraz bardziej wrasta w Chrystusa i coraz bardziej się do Niego upodabnia. Cierpienia nas bogacą, doświadczenia uczą, prześladowanie oczyszcza, krzyż uświęca. Bylebyśmy tylko trwali przy Chrystusie, to i sam grób nawet rozkwitnie nam nadzieją.
I jeszcze miłość. W dzień Zmartwychwstania otrzymuje i ona wzmacniający zastrzyk. Chyba ci pierwsi, co przed dwoma tysiącami lat usłyszeli wieść o cudzie Wielkanocy, przyjęli tę wiadomość z pewnym niepokojem. Przelękło się serce. Czy ten Zmartwychwstały będzie takim samym Jezusem, jak Ten, który odszedł od nich trzy dni temu? Tamtego kochali. Był dobry. Płakał nad grobem Łazarza i nad Jerozolimą, przebaczył Magdalenie, jadał z biedakami, bawił się z dziećmi, miał zawsze czas dla chorych, smutnych, potrzebujących. Czy ten dzisiejszy Zwycięzca śmierci, piekieł i szatana będzie taki sam? Czy te trzy dni, dni ludzkiej zdrady, tchórzostwa i zaprzaństwa, czy te bicze, które spadły na Jego ciało, korona, co zraniła mu skroń, gwoździe, które podziurawiły Mu ręce i nogi i włócznia, która przebodła Jego serce, nie położą się cieniem na Jego miłości ku nam? Może wróci wyniosły, obrażony, nadąsany, pamiętający, co zaszło? Może przyjdzie do nich wielki Pan, tryumfator, władca, przed którym tylko paść na kolana, ale którego już kochać się nie da?
Przy spotkaniu z uczniami w dzień Zmartwychwstania pryskają jednak wszystkie obawy. Do swoich bliskich wraca ten sam kochający Jezus, który odszedł od nich w noc Wielkiego Czwartku. Wydaje się być za nimi stęskniony, chce ich zobaczyć, pamięta imiona Marii Magdaleny, Piotra, Jana, Tomasza, ukazuje się to tym, to tamtym, dzieli z nimi posiłek, nie cofa żadnej z uczynionych kiedyś obietnic, owszem, bogaci uczniów nowymi darami.
Odrzućmy lęk. I nam zmartwychwstaje Chrystus, który nas kocha. Grób, do którego wpędzić Go usiłują nasze grzechy, nie zabija w Nim nigdy dobroci, życzliwości i serca do swoich niewdzięcznych stworzeń. Wystarczy, że dobra spowiedź wielkanocna rozwali tamten grób, a Jezus znowu jest nasz, cały nasz i na zawsze nasz. Jak dawniej.
W dzień Zmartwychwstania ludzie składają sobie wzajemnie życzenia. Życzmy więc sobie, by te święta wielkanocne zbliżyły każdego z nas do Chrystusa. By nas pokrzepiły wiarą, podniosły na duchu nadzieją, przeobraziły miłością. A że ta miłość zawsze obejmuje i Boga, i bliźniego, niech dziś wyciągnie się nie tylko ku niebu, ale i ku sobie nawzajem, z braterskim, wielkanocnym pozdrowieniem wiele, wiele ludzkich rąk.

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./