21 marzec 2010 r. V Niedziela Wielkiego Postu

 

Czy od razu kamień?

 Moi Drodzy!
Prawa dotyczące małżeństwa były u wielu starożytnych ludów bardzo surowe. Kara śmierci za wykroczenia w tym względzie nie należała do rzadkości. Echem tych praktyk są jeszcze do dziś przepisy prawne islamu oraz zwyczaje niektórych pierwotnych szczepów.
Według prawodawstwa mojżeszowego zarówno mężczyzna cudzołożnik, jak cudzołożna kobieta powinni być ukamienowani. Za czasów Chrystusa prawo to poszło już prawie w zapomnienie. Ale litera pozostała. Można ją było czasem przeciwko komuś wykorzystać. I po tę to właśnie literę prawa sięgają w dzisiejszej ewangelii uczeni Izraela. W zasadzie nie chodzi im bynajmniej o ukamienowanie przyłapanej na grzechu niewiasty, choć znając krewkość swoich rodaków, nie wykluczają i tej możliwości. Chodzi o skompromitowanie Chrystusa wobec ludu. Opowie się za samosądem, zniechęci do siebie słuchaczy, którzy mają go za łagodnego i wychwalają jego dobre serce. Każe grzesznicę puścić wolno, zrobi się z takiego rozstrzygnięcia zarzut lekceważenia prawa mojżeszowego i tradycji ojców. Plan obmyślony jest chytrze. Zwycięstwo prawie pewne.
Jezus siedzi na dziedzińcu świątyni, otoczony rzeszą słuchaczy. Przed nim gromadka uczonych w Piśmie i oskarżona kobieta. „Mojżesz kazał nam takie kamienować. A ty co mówisz?”. Nic nie mówi. Jakby nieobecny duchem schylił się i kreśli palcem na ziemi jakieś nieczytelne znaki. Może chce im pokazać, jak bardzo zagmatwać może przepis prawa złe serce prawnika? Może pisze czyjś los? Wydaje wyrok na kogoś? Kiedy oskarżyciele nie przestają nalegać, Jezus podnosi się nagle i mówi: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”.
A więc jednak jest winna. A więc jednak miało miejsce przestępstwo.
Nigdy, w żadnych okolicznościach, nawet dla ratowania życia człowieka, Jezus nie   nazwie grzechu cnotą, a cnoty grzechem. Prawda na pierwszym miejscu.
Cudzołóstwo, tak surowo piętnowane od niepamiętnych czasów, obłożone karą śmierci w prawodawstwie Mojżesza, jest i w nauce Jezusa grzechem. A z grzechem Jezus nie paktuje. On jeden bowiem zna całą jego złość i ohydę. By złamać zniewalającą złość grzechu, stanie wkrótce sam do rozstrzygającej walki z nim. Straci życie w tej walce, ale właśnie Jego śmierć zada decydujący cios grzechowi. Odtąd człowiek, decydując się na zło, nie będzie już mógł się usprawiedliwić, że nie wiedział, co czyni. Na drodze grzechu spotka bowiem zawsze krzyż. Spotka ukrzyżowaną dla nas Miłość. Chcąc zrobić krok w kierunku grzechu, będzie musiał obalić ten krzyż. Będzie musiał tę, za niego ukrzyżowaną Miłość podeptać. Nie każdy się na to odważy. Nie każdy zapłacić zechce aż taką cenę.
Teraz też, na dziedzińcu świątyni, w obliczu oskarżycieli i czekającego na wyrok ludu, Jezus nie bagatelizuje popełnionego przez cudzołożnicę grzechu. Nie wybiela go. Nie usprawiedliwia okolicznościami, zwyczajem, modą, jak to my często czynimy. W rozstrzygnięciu Jezusa grzech zasługuje na karę.
Czy także i człowiek, który zgrzeszył? Człowiek też. Tyle że człowieka osłaniać będzie aż do końca, tak długo, jak to się tylko da, miłosierdzie Miłosiernego. Oto stoi przed Jezusem taki właśnie, zasługujący na litość człowiek. Bóg jeden wie, co doprowadziło go do upadku. Jakie naciski, jakie chytre pułapki, jaka wewnętrzna słabość czy głupota, jaka ślepa i zła miłość. Zgrzeszył. Teraz za ten grzech ma spaść na niego kara. Tylko z czyjej ręki? Któż to wystroił się w togę stróża prawa? Któż to chciałby z ust Najświętszego usłyszeć upoważnienie do rozlewu krwi? Nie kto inny, tylko grzesznicy. Tacy sami jak ta, o której śmierć wołają. Owszem, gorsi od niej. Poniżając publicznie kogoś, komu zdarzył się upadek, chcą przez to zabłysnąć przed tłumem jako gorliwi stróże Prawa. A wszystko to czynią obłudnie. W rzeczywistości bowiem nie zależy im ani na Prawie, ani na cudzołożnicy, ani na sprawiedliwości, ani na karze czy uwolnieniu winnego. Tym, kto ma tutaj paść ukamienowany, wdeptany w ziemię, wyszydzony wobec ludu, podstępnie schwytany na słowie, jest sam Jezus. Tylko że nie z Bogiem takie gry.  Zamiast powiedzieć pytającym, co myśli o grzesznicy, Jezus mówi publicznie, co myśli o nich samych. „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”.
Jezus wie, że żadna ręka nie schyli się, by chwycić narzędzie kary. Na nieszczęśliwą kobietę nie poleci ani jeden kamień. Bo wtedy On otworzyłby usta. On, który wie.
I powiedziałby im wszystkim i każdemu z osobna to skrywane w sercu, to tajone przed oczami ludzi, to osłaniane szatą godności, wiedzy, dostojeństwa i urzędu. Są za mądrzy, by na to pójść. Za tchórzliwi, by przyjąć rzucone wyzwanie. Sąd kończy się zanim zdążył się rozpocząć. W ciszy, jaka nagle zaległa nad placem, słychać pospieszny krok odchodzących. Zostaje Jezus i niewiasta. Teraz On mógłby schylić się i podnieść kamień. Jest bowiem tym jedynym na świecie, który nie popełnił grzechu. Ale święci nie rzucają kamieniami na drugich. To tylko zło jest zajadłe i nietolerancyjne. Święci przebaczają i pomagają powstać. „I ja ciebie nie potępiam, mówi Jezus – Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. Potwierdza raz jeszcze winę upadłej, ale jej zaraz tę winę przebacza. Jako zadośćuczynienie żąda tylko jednego: nie grzesz więcej. Złą, brudną przeszłość zmazać możemy w jednym momencie. Przebaczający rozpina szeroko ramiona w geście pojednania. Nie zamknie ich nigdy w odruchu zniechęcenia, bo przykute są mocno do belki krzyża. Tylko podejść ku tej bramie miłosierdzia! Tylko się rzucić w te rozwarte ramiona!
Grzesznicę z Jerozolimy przywleczono siłą do Jezusa. Ty idź sam, dobrowolnie, zaproszony Jego słowem, urzeczony Jego postawą. Zaufaj Mu. On cię nie potępi. Powie ci jednak to samo, co powiedział tamtej: nie grzesz więcej.
To napomnienie trzeba wziąć bardzo poważnie. Tym poważniej, im częściej w życiu przychodziliśmy obciążeni grzechem do Jezusa i czekaliśmy na Jego przebaczające: „Ja ciebie nie potępiam”. Nie igra się z dobrocią. Nawet największe miłosierdzie ma swoje granice. Nie w tym sensie, jakoby kiedykolwiek wyczerpała się miłość Boga ku nam, ale dlatego, że to my sami, po iluś tam, ciągle powtarzanych zdradach, nie znajdziemy już w sobie siły, by uderzyć się w piersi, i ufności, by iść po ratunek do Najmiłosierniejszego.
Przykład prawdziwego nawrócenia ukazuje na sobie samym Paweł apostoł w drugim czytaniu dzisiejszej niedzieli. Zanim wraz z jerozolimską grzesznicą odejdziemy do domu po otrzymaniu przebaczenia naszych win, wróćmy raz jeszcze do tych słów człowieka, który na otrzymaną łaskę odpowiedział całym swoim życiem: „Zapominam o tym, co było, a biegnę ku temu, co jest przede mną.
Dla Chrystusa wyzbyłem się wszystkiego i wszystko uważam za nic, byleby tylko Jego odnaleźć i żyć w Nim. Mając jasno przed oczami cel, biegnę po koronę zwycięstwa mojego niebieskiego powołania, którą ofiaruje mi Bóg w Chrystusie Jezusie”. W taki to sposób z grzeszników wyrastają święci. Z niewolników ziemskiej rozkoszy – mistycy.
Wypuśćmy z mściwych rąk kamienie. Zamiast karać, Bóg woli ratować.  

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./