14 marzec 2010 r. IV Niedziela Wielkiego Postu

 

Teologia powrotu.

 Moi Drodzy!
Wśród wielu Jezusowych przypowieści, jakie przekazały nam ewangelie, przypowieść o synu marnotrawnym, a raczej o jego wspaniałym ojcu, jest prawdziwie ,,pieśnią nad pieśniami” Bożego miłosierdzia względem człowieka.
Zna tę przypowieść każdy chrześcijanin. Napisano o niej wiele książek, wygłoszono wiele kazań.
Dzisiaj zastanowimy się nad jej teologiczną treścią..
Pod prostymi słowami i obrazami kryje się w niej prawie cała objawiona nauka o nawróceniu i powrocie grzesznika do Boga.
Powracają ci, co odeszli. Toteż od opisu tego odejścia trzeba także nam zacząć.
Młodszy syn z ewangelicznej opowieści oświadcza któregoś dnia ojcu, że opuszcza dom rodzinny. Żąda przy tym wydania przypadającej nań części majątku.
Co doprowadziło do tak przykrej sytuacji?
Trudności w rodzinie? Urażona czymś miłość własna? Młodzieńcza lekkomyślność i buta? Nie powie nam tego nikt.
Św. Paweł mówił kiedyś o „tajemnicy nieprawości”.  Każde odejście od Boga ma w sobie coś z takiej tajemnicy. Ojciec z przypowieści nie pyta syna, dlaczego odchodzi. Z przedziwnym spokojem oddaje mu żądaną część majątku.
Bóg ma dosyć mocy, by zrywającemu z Nim  grzesznikowi powiedzieć: nie!
Ale tego nie robi. Pozwala odejść. Szanuje wolność stworzenia, które sam wolnym uczynił. Czy jednak nie boli Go serce w godzinie rozstania? Grzesznik o to nie pyta. Krok przez próg, i zaczyna się   wyprawa w marnotrawstwo, swawolę i bezbożność. Jakże szybko przychodzi jednak to, co nieuchronnie przyjść musiało: dno! Zawody, gorycze, pustka, samotność, strach. Świat bez Boga to świat nędzy, gwałtu i smutku. Z pozłacanych tronów, które obiecywał grzech, schodzi się paść świnie. Człowiek trzeźwieje.
Teologia uczy, że tym pierwszym, który wyciąga rękę ku przegranemu uciekinierowi, jest Bóg. W przypowieści zdaje się być odwrotnie. To syn marnotrawny wchodzi w siebie i postanawia: powrócę do ojca! Ale spójrzmy głębiej na motywację tego powrotu. Uświadomienie sobie własnej porażki, gorzkie przeświadczenie o niemożliwości naprawienia zła własnymi wyłącznie siłami, to jeszcze nie krok w kierunku rodzinnego domu. Powrót rozpocznie się wówczas, gdy przerażonym oczom ukaże się nagle nadzieja: Ojciec! Obraz tego ojca wziął kiedyś syn marnotrawny na swoją karkołomną ucieczkę. Niósł go pod zamkniętymi powiekami, niósł w swoim niespokojnym sercu. Nie raz, nie drugi próbował zapomnieć. Ale nie potrafił. Wciąż wiedział, wciąż czuł, że tam daleko pozostał ktoś, kto go kocha. Ktoś, kto z pewnością na niego do dziś dnia czeka. Ten ktoś, stary, siwowłosy ojciec o gołębim sercu, wraca dziś jak promienna zjawa do głodnego pastucha świń w dalekiej, obcej ziemi i mówi mu:  Czekam!  Przyjdź!
Kto z nas miałby odwagę, po grzesznym i pełnym błądzeń życiu, po lekkomyślnym zmarnowaniu wielu łask i darów,  pomyśleć o powrocie do Boga, gdyby ten Bóg sam nie szedł za nami w krainę mroku i śmierci, przynajmniej jako wspomnienie jakiejś bezgranicznej dobroci, wyrozumiałości i miłosierdzia, jako wspomnienie, do którego na samym nawet dnie upodlenia można będzie nawiązać.
Wiara mówi, że nie jest to wyłącznie samo wspomnienie. Bóg rzeczywiście idzie za grzesznikiem, by mu podać rękę, gdy tylko zapragnie on tę rękę uchwycić. W innej przypowieści, tej o dobrym pasterzu, wybierającym się na poszukiwanie zagubionej owcy  powiedział nam to Jezus wyraźnie. Bez tej pomocnie ku nam wyciągniętej dłoni żaden syn marnotrawny nie odważyłby się powiedzieć sobie: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca”
Dla młodego człowieka z przypowieści droga powrotu nie jest wcale łatwa. Długie dni wędruje on bosy, głodny i spragniony, przez spalone słońcem bezdroża. Niesie w sobie świadomość swojej winy, żal za tym, co utracił, ale i nadzieję nowego życia. Nie ma prawdziwej pokuty bez takiej postawy: bez potępienia w sobie grzesznej przeszłości, bez zdystansowania się od niej przez wolę poprawy, bez ucieczki od miejsc, osób i okazji, które doprowadziły nas do upadku. Nie ma prawdziwej pokuty przede wszystkim bez ustawienia naszej winy w perspektywie zarówno świętości Boga, jak i Bożego miłosierdzia. Wracający musi zaufać, że pomimo swoich grzechów, znajdzie tam, dokąd idzie, otwarte drzwi i wyciągnięte przyjaźnie ręce.
Spotkanie syna marnotrawnego z ojcem następuje wcześniej, niż to powracający mógł przypuszczać. Ojciec nie zamknął się bowiem w domu, ale wyszedł na spotkanie. Skąd wiedział, że syn się zjawi? Widocznie codziennie czekał na tę chwilę, widocznie codziennie się na nią gotował. To tylko pozornie droga nawrócenia jest drogą długą i trudną. W rzeczywistości grzesznik ani się spostrzega, a już jest w ramionach Ojca.
Powracający syn zaczyna swoją spowiedź. „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”.
To jakieś „wyznanie grzechów” jest potrzebne. Nie ze względu na Boga, który przecież zna serca, ale ze względu na nas samych. Próba słownego sformułowania win sprawia, że przestają one być mglistym tylko przeżyciem własnej niegodziwości, które ani przeraża, ani boli, a stają się konkretną rzeczywistością, mającą kształt, ciężar, liczbę i określony stopień złości moralnej. Nawracający się rozpoznaje siebie w każdym z tych czynów, za każdy z nich żałuje, każdego się wstydzi, z każdym chce radykalnie zerwać. Jest szczęśliwy, gdy widzi, jak wszystko, niszczące mu dotychczas życie, spala się i znika, rzucone w otchłań Bożego miłosierdzia.
Współczesna psychoterapia zna dobrze wartość słownego wyznania win. W gabinetach psychoanalityków pacjenci godzinami mówią o tym, co ich dręczy, wewnętrznie rozkłada, co jest źródłem złych wspomnień czy paraliżujących przeżyć.
W sakramencie pokuty szczegółowe wyznanie win podyktowane jest ponadto wolą Chrystusa, który przecież nie sam, w sposób widzialny spotyka tu grzesznika, ale przez pośrednictwo upoważnionego przez siebie człowieka. Kapłan, zanim odpuści winy, musi je wprzód rozpoznać, by tylko godnych wprowadzić przed oblicze Przebaczającego. Niegodnych trzeba jeszcze chwilowo powstrzymać i odpowiednio przygotować na spotkanie z Bożym miłosierdziem. Gdy jednak po tym wszystkim wyciąga rękę nad pokutującym i mówi mu: „ja ciebie rozgrzeszam”, nie jest to już jego tylko gest. To Ojciec bierze w ramiona powracającego syna marnotrawnego i puszczając w niepamięć całą jego złą przeszłość, przygarnia go do serca. W jednej chwili zmienia się wszystko. Bosy, okryty łachmanami nędzarz otrzymuje nowe szaty, sandały i złoty pierścień na rękę. Wszystko, co utraciliśmy przez grzech, wraca do nas z powrotem i to nie dopiero po latach pokuty i zadośćuczynienia, ale już teraz, w samym momencie nawrócenia. Nasz Ojciec ma szerokie serce i gest wielkiego Pana. Gdy przebacza, to nie wypomina. Gdy obdarza, to wszystkim co posiada.
Z tą chwilą i cały dom rozbrzmiewać poczyna muzyką i zabawą. Radość ojca z powrotu syna dzielą domownicy, słudzy i przyjaciele. Chrystus mówił kiedyś, że cieszą się również i aniołowie w niebie, gdy wraca błądzący. Tę radość dzieli tu na ziemi Kościół, widzialna społeczność wierzących. I ona zastawia ucztę. Zaprasza do stołu Eucharystii. Jak grzech nie jest nigdy sprawą wyłącznie indywidualną, ale w jakiś sposób plami, upokarza i zasmuca całą rodzinę Pana, tak i nawrócenie obchodzi i cieszy wszystkich. Trzeba się nam radować i zasiąść do stołu, bo ten brat nasz umarł, a ożył, zginął, a odnalazł się.
Szkoda, że nie na tym akcencie radości kończy się ewangeliczna przypowieść o synu marnotrawnym. Szkoda, że jest tam jeszcze brat powracającego, nachmurzony, ciasny i zazdrosny, mierzący wszystko sprawiedliwością zamiast miłością. Ale tak już jest wśród nas. Jakże chętnie odesłalibyśmy nieraz naszych grzeszących braci do piekła. Jakże trudno nieraz zgodzić się nam z tym, że po złym życiu będą oni kiedyś razem z nami w niebie, co więcej, może nawet wyżej od nas. Na szczęście dom, do którego wraca pokutujący, nie jest własnością ani jego nadąsanego brata, ani żadnego z nas. Jest własnością Ojca i Ojciec dysponuje, kogo tam przyjmie i ugości.
Przejdźmy więc z wyrozumiałością nad ostatnią sceną ewangelicznej przypowieści. Zostańmy w klimacie pojednania i pogody.
Niedziela, w którą odczytuje się w czasie liturgii historię syna marnotrawnego, nosi nazwę niedzieli „Laetare”,  niedzieli radości.  

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./