25 grudzień 2009 r. UROCZYSTOŚĆ BOŻEGO NARODZENIA

 

 

 Moi Drodzy!
Przyszedł ratować.           
Nie trzeba być uczonym w Piśmie ani dyplomowanym teologiem, by odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakim  celu Jezus przyszedł na naszą Ziemię. Kto ma pod tym względem jakieś wątpliwości, niech zaglądnie do tekstu czytanej dziś nocą, w czasie Pasterki, ewangelii Św. Łukasza.
Wśród wielu, urzekających swoją prostotą słów, którymi ten święty autor maluje przedziwne wydarzenia betlejemskiej nocy, pada tam jedno zdanie, które  ustala nasz problem we właściwych ramach.
Zapisane przez Łukasza zdanie wypowiada anioł do pasterzy, na polach Betlejem. Jest ono jednoznaczne: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką… dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel”. Skoncentrujmy uwagę na tym, co w anielskim poselstwie, jest najważniejsze: na słowie ,,Zbawiciel”.
Wyrażenie to słyszeliśmy już wiele razy. Rozbrzmiewa nim cały Nowy Testament, a za nim i całe przepowiadanie Kościoła.
Zbawić kogoś, to znaczy uratować go. Greckie słowo: soter, po łacinie: salvator, przełożono u nas na: zbawiciel. Wyrażenie to, prawie nie używane poza językiem Kościoła, nie kojarzy się nam z jakimś konkretnym, znanym z codziennego doświadczenia działaniem. Dajmy mu jednak współczesne brzmienie, a ożyje. Zbawiciel to wybawca albo ratownik.
„Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” po to, by tę naszą ziemię, a przede wszystkim żyjących na niej ludzi, ratować i ocalić. Anioł w Betlejem przedstawia pasterzom narodziny Jezusa. „Przychodzi Zbawiciel”. „Jawi się ktoś, kto was uratuje”. Nie inaczej patrzą na to wydarzenie inne, jakże liczne teksty Ksiąg świętych, a na ich podstawie i cała nauka Kościoła.
Boże Narodzenie to widoczny początek zakrojonej na niesłychaną dotąd w dziejach skalę ekspedycji ratowniczej, którą z woli Ojca podejmie i przeprowadzi Słowo, które było u Boga i które samo było Bogiem.
Rzućmy, choćby tylko pobieżnie, okiem na pewne charakterystyczne cechy tej akcji, ponieważ różnią się one bardzo od działań, jakie my, ratując innych, stosujemy.
U nas ,,ratować” to najczęściej doskoczyć z doraźną pomocą w momencie, w którym najgorzej. Potem odchodzimy, ponieważ i niebezpieczeństwo wymagające naszej interwencji minęło. Ale świat ginie wciąż od nowa. A i każde ludzkie pokolenie co dzień na nowo bywa zagrożone i wydane na łup tysiąca złych przygód. Kto tu pragnie pomóc, musi nie tylko przybyć, ale i pozostać.
Boże Narodzenie nie mogło więc być wyłącznie jednorazowym faktem, który kiedyś miał miejsce w historii, a potem przebrzmiał bez echa. Niebieski Ratownik, zstąpiwszy na Ziemię, musiał tu już pozostać i rzeczywiście pozostał na zawsze.
Św. Jan napisze „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. Od chwili tego „zamieszkania”, które trwać będzie „aż do skończenia świata”, Jezus jest ciągle od nowa i dla każdego człowieka z osobna, jego wybawcą i jego zbawicielem. „Dziś, w mieście Dawida, narodził się „wam …”. To „wam” jest takie uszczęśliwiające, bo oznacza ono nie tylko tamtych sprzed wieków. Oznacza i mnie. Aniołowie betlejemskiej nocy mówią do pasterzy, że radość z narodzin Jezusa będzie udziałem ,,całego narodu”. Wypełni ona dzieje świata. Skończy samotność człowieka, bo odczują ją, jako rzeczywistość pełną pokoju, wszyscy ludzie dobrej woli.
Zapuka i do mojego serca. W listach św. Pawła, mówiących o skutkach odkupienia, niesłychanie często pada słowo „wszyscy”, „dla wszystkich”, „za wszystkich”. W ten sposób święto Bożego Narodzenia to święto nie tylko „nasze”, ale bezpośrednio i moje, i twoje. Każdego, kto go potrzebuje.
Idźmy jednak dalej. Wszystkiego rodzaju pogotowia ratunków świata pracują w klimacie pewnej, nieuniknionej zresztą, anonimowości. „Ktoś” ginie, „ktoś” przygodny albo zawodowo tym się trudniący, ale w zasadzie temu komuś obcy i nieznany, go ratuje. Ta anonimowość wytwarza pewien chłód, pewien brak uczuciowego zaangażowania. Jeżeli tragiczne okoliczności włączą nawet na chwilę serce to jest to tylko moment, który mija.
Boski Ratownik pracuje na innych założeniach. Ci, których On wybawia, nie są Mu obcy i bez znaczenia. Są Jego braćmi. Należą do rodziny, z którą związało Go najściślej i na zawsze przyjęte za swoje, nasze człowieczeństwo. Słowo nie pożyczyło tylko na chwilę ludzkiego ciała. Słowo stało się ciałem”. Ratując nas, Jezus ratuje kogoś, kto jest Jego. Kogoś bliskiego i drogiego. Kogoś, dla którego zdecydował się żyć, cierpieć, a nawet umrzeć.
W tym zupełnie innym od światowego ratownictwa klimacie, pomoc udzielana jest nie anonimowo, nie z zawodowego obowiązku czy odpłatnie. Jezus ratuje nas, bo nas kocha. Historię Boga – Zbawiciela, Boga Wybawcy i Ratownika pisze miłość, nad którą nie masz większej. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.
Następną cechą, różniącą akcję ratowniczą podjętą na rzecz człowieka przez niebo od tej ziemskiej, będzie zaskakujące niebranie przez nią na serio niebezpieczeństwa, które nam zagrażają. Nasi ratownicy wiedzą: uciekaj od ognia, bo w nim spłoniesz. Wychodź z wody, bo utoniesz. Opuść co prędzej rozbite auto, zanim eksploduje. Zasadą podejmowanych przez człowieka akcji ratunkowych jest oddalić się z zagrożonym, możliwie szybko od miejsca, które rodzi niebezpieczeństwo.
Od wieków liczono, że i przychodzący na świat Mesjasz-Ratownik tak właśnie zrobi. Albo uspokoi morze, na którym toną nasze okręty, zgasi pożary, pustoszące nasze miasta, rozpędzi chmury, z których biją pioruny i siecze grad, albo  jeszcze lepiej,   przeniesie nas po prostu na jakąś nową ziemię i pod nowe niebo, gdzie mieszka pokój i sprawiedliwość. W każdym razie będzie to oddalenie niebezpieczeństwa od nas, a nas od niebezpieczeństwa. Rzeczywistość przekreśliła te marzenia. Świat po narodzeniu Jezusa Chrystusa jest takim samym trudnym, często wrogim człowiekowi światem, jakim był przedtem. Owszem, dla chrześcijanina nawet bardziej niebezpiecznym, bo za przynależność do Jezusa nie może on u niego liczyć na żadną łaskę. „Na świecie doznacie ucisku”,  zapowiedziano uczniom.
Czegóż więc dokonał Niebieski Ratownik, przychodząc „do swoich”, którzy zresztą i Jego samego nie przyjęli?. Dał im moc, powie ewangelia św. Jana. On zrobi z nas statki, które nie toną wśród najstraszniejszych nawet burz. On nauczy nas tak budować, że potem nie rozsypujemy się przy lada trzęsieniu ziemi, nie płoniemy w pożarach, nie drżymy przed piorunami i huraganem. Zamiast zabierać nas z ziemi lub chronić przed każdym wstrząsem, On daje „moc”. Daje serce, które wszystko zniesie, wszystko przetrwa i niełatwo pęka pod ciosem. Jezus ratuje człowieka, obdarzając go wewnętrzną siłą, odpornością, wiernością i trzymaniem się na nogach nawet tam, gdzie inni padają.
Św. Paweł pytał: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?”.
Już słyszę, jak włącza się protest. Do takich sztuk trzeba by wprzód zupełnie zmienić naturę człowieka. Uczynić go nowym i innym człowiekiem.
Właśnie człowiek: „nowy” i „inny”. Bo to czyni z każdym nasz Niebieski Ratownik. Tu, na świecie, zagrożeni niebezpieczeństwem ludzie cieszą się bez wątpienia, jeżeli spieszący na pomoc zdołają uratować im życie. Będzie to jednak to samo życie, które było ich własnością przed niebezpieczeństwem. Jezus nie tylko ocala. On także obdarza i przeobraża. Daje uratowanym siebie, a w sobie nowy zupełnie świat, nowe siły i nowe możliwości. W naszą skażoną ludzką naturę wprowadzony zostaje pierwiastek Boski, który zaczyna nas od wewnątrz przebudowywać, który nas oczyszcza, udoskonala, umacnia, otwiera na Boga i na drugiego człowieka. Otrzymujemy więcej, niż było w nas zagrożone. Z człowiekiem dzieje się coś niepojętego, co św. Jan tak sformułował w  ewangelii: ,,Wszystkim tym jednak, którzy Je (wcielone Słowo Ojca) przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. Dziećmi narodzonymi już nie według praw natury, ale narodzonymi z Boga. Wszczepieni w Jezusa, odebrani zostajemy sobie, a włączeni w Niego. Jego życiodajne soki zaczynają w nas krążyć, jak w tej ewangelicznej gałązce, którą wszczepiono w winny krzew. Teraz żyjesz już nie ty, ale żyje w tobie Chrystus. Dopóki w Nim trwasz, możesz wszystko, bo to On ukazuje w tobie moc swoją. Uratowany od tego, co najniebezpieczniejsze: od siebie samego i własnej nędzy, wchodzisz jako syn i przyszły dziedzic w świat Boga, a to jest wielki, dobry i bezpieczny świat.
Mistyka! –  powie ktoś. Tak jest! Mistyka. Tylko że tą mistyką żyć powinien na co dzień każdy świadomy swego powołania chrześcijanin.
Święta Bożego Narodzenia uważa się od dawna za święta radości. Bo i są świętami radości. Nie tej zewnętrznej, spłyconej, wypełniającej oczy migotaniem kolorowych świateł na choince, uszy melodią znajomych kolęd i łechcącej podniebienie smakiem wyszukanych potraw.
Prawdziwy powód do radości oznajmił anioł pasterzom na polach Betlejem:
„Dziś … narodził się wam Zbawiciel”.
Zakosztujesz i ty tej radości, ale o tyle tylko, o ile zdołasz uwierzyć w tamto trudne wprawdzie do wiary, ale otwierające niesłychane możliwości. ”
„Że tu, gdzie drżąca na sianie dziecina.
Wszystko się kończy i wszystko zaczyna”. (K. Konarska-Łosiowa)

Szczęść Boże.