27 wrzesień 2009 r. XXVI Niedziela Zwykła

 

Moi Drodzy!
Tolerancja i radykalizm.
Nasz Bóg sieje hojnie i szeroko. Tak hojnie i szeroko, że niektóre z rzuconych przez Niego ziaren wschodzą na polu sąsiada. A razem z nimi wschodzą i pytania: Czy to możliwe, by poza naszym ogrodem mogło wyróść coś wartościowego? I co zrobić, gdy się widzi, że wyrasta?
Do Mojżesza mówi Jozue: „W obozie dwóch, jakichś tam ludzi, wpadło w uniesienie prorockie. Modlą się głośno, gestykulują, robią wrażenie nawiedzonych. Zakaż im! Oni przecież nie należą do wybranych przez ciebie siedemdziesięciu starszych, którym wolno prorokować, bowiem „zatwierdził ich Pan”.
Do Jezusa mówi Jan: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje Imię wyrzucał złe duchy i zabroniliśmy mu” .
Na ile wolno nam wierzyć, że tylko my posiadamy monopol na prawdę i dobro? Na ile wolno się nam oburzać, gdy ktoś ,,spoza”, nie ochrzczony, odpadły od Kościoła, ateusz, sięga, być może zupełnie nawet bezwiednie, do źródeł, które uważamy za nasze, by napoić pragnącego? Podbiera nasz chleb, by go podać głodnemu?
Jozue uważał, że komuś takiemu wydać należy zakaz. Jan ze swoimi towarzyszami już taki zakaz wydali. Ale i Mojżesz, i Jezus są innego zdania. Mojżesz mówi:,, Czyż jesteś zazdrosny o mnie? Oby tak na cały lud, a nie tylko na tych siedemdziesięciu Jahwe wylał swojego Ducha! Oby tak cały lud stał się ludem proroków”. Jezus odpowiada swoim Apostołom: „Nie zabraniajcie tamtemu! Bo nikt, kto czyni cuda w imię Moje, nie zacznie tak od razu mówić źle o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.
Mojżesza można by jeszcze posądzić o fałszywe rozstrzygnięcie problemu. Jezusa nie! Jeżeli więc Jezus mówi „nie zabraniajcie”, to w świetle tej wypowiedzi trzeba chyba zrewidować nasze poglądy na wyłączność posiadanej przez nas prawdy i pokorniejszym niż dotąd okiem spojrzeć na tych, co, obcy nam światopoglądem, wyznaniem, przekonaniami religijnymi czy teorią moralności, czynią przecież dobro, czasem dużo dobra, na świecie.
Ale tu zaraz pytanie, do jak daleko posuniętej tolerancji upoważnia użyte przez Ewangelię wyrażenie „nie zabraniajcie”. Na pewno nie wyraża ono zgody na zawinione niedbalstwo w szukaniu prawdy. Na pewno nie stawia ono na jednej płaszczyźnie wszystkich istniejących na świecie religii i wyznań. Na pewno nie jest ono zachętą do prób zastąpienia chrześcijańskiej moralności świeckim, może nawet ateistycznym humanizmem. Z tekstu Marka wynika, że zarówno Jezus, jak Jego uczniowie są głęboko przekonani, iż istnieje jedna tylko prawda i jedna droga, na której tej prawdy należy szukać. „Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie”, powie Jezus o sobie przy innej okazji. A dziś, za chwilę przypomni uczniom, i to z całą mocą, że dla utrzymania tego zbawczego związku z Nim człowiek poświęcić musi wszystko i nie cofać się przed żadną ofiarą. Jest to samo przez się zrozumiałe. Jeżeli Bóg, w co wierzymy, ukazał ludziom drogę, na której osiągnąć oni mogą swój wieczny cel, jeżeli tą drogą jest Jezus Chrystus oraz Jego zbawcze przedłużenie w czasie, którym jest Kościół, to pytanie o wierność dla poznanej prawdy, to przynależność do Chrystusa i założonego przez Niego Kościoła musi być dla chrześcijanina poza dyskusją. Ale byli i zawsze będą ludzie, którzy z różnych przyczyn: historycznych, społecznych, psychologicznych i Bóg wie jakich jeszcze, znajdą się, czasem w sposób zupełnie niezawiniony, poza Chrystusem, poza wiarą, poza Kościołem, poza życiem religijnym własnej parafii, a przecież pełnić będą dobro. Dobro, które zaleca Ewangelia: jedni spieszą z pomocą biednym, inni walczą o sprawiedliwość, wolność, o prawa człowieka, o pokój, inni wytyczają nauce drogi w przyszłość, bogacą naszą kulturę i sztukę dziełami swojego geniusza. Ileż powszechnie znanych nazwisk można by tu przytoczyć. I dopiero tu stajemy wobec pytania, jaką postawę zająć ma chrześcijanin wobec tego rodzaju ludzi? Taką, jaką zajął Chrystus: „Nie zabraniajcie”. Nie należący do grona Apostołów żydowski egzorcysta, który posługując się imieniem: Jezus, wyrzuca z opętanych czarty, nie jest wrogiem, nie jest konkurentem, nie jest niebezpiecznym uzurpatorem, którego należy ścigać i zwalczać. „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami, tłumaczy Jezus swoim uczniom. Przez to samo, że czynione przez siebie dobro wiąże człowiek świadomie lub nieświadomie z imieniem: Jezus, ze spuścizną chrześcijaństwa, z literą czy nawet tylko z duchem Ewangelii, jest on w jakimś stopniu, Bogu tylko wiadomym, „z nami”. Jest w zasięgu objawionej Prawdy i ogarniającej sobą wszystko Bożej Miłości. I w nim działa, w sposób tajemniczy i dla nas niezrozumiały, Duch Święty, bo przecież bez Jego pomocy nie byłby on zdolny – jak uczy Pismo – nawet słowa: Jezus ze czcią wymówić.
Niektórzy ze starożytnych chrześcijańskich myślicieli, zbyt ciasno interpretując zasadę, iż poza wiarą nie ma miejsca na dobro, uczyli, że cnoty filozofów pogańskich były nie cnotami, ale wadami. Kościół potępił takie twierdzenie. I poza ramami prawdziwego Kościoła ma Bóg swoich anonimowych czcicieli, których On sam tylko zna i przy których jest blisko. Kubek wody podany przez nich spragnionemu, w jakimś dalekim nawet odniesieniu do Chrystusa, zostanie zauważony i nagrodzony. Zachowanie się Jezusa wobec nieznanego „konkurenta” w czynieniu dobra ludziom uczy nas, a równocześnie i cały Kościół, tolerancji, wielkoduszności, życzliwego spojrzenia na tych „obok”, zakazuje fanatyzmu, sekciarskiej zawiści i tego, jakże przez wieki wśród chrześcijan rozpowszechnionego mniemania, że jeżeli gdzieś jakieś dobro na świecie, to tylko u nas i przez nas.
Ta sama dzisiejsza ewangelia, tak liberalna w osądzaniu ludzi, co nie należąc do Chrystusa, czynią dzieła Chrystusa, wpada już parę wierszy dalej w zupełnie inny ton, skoro tylko mówić zacznie o naszej osobistej postawie wobec Prawdy i Miłości, Z surową bezwzględnością piętnuje Chrystus najprzód tych, którzy stają się przyczyną zgorszenia dla innych, szczególnie tych „małych”, to znaczy słabych jeszcze w wierze. Dawać zgorszenie, to czynić kogoś gorszym, odwodzić od dobrego, uczyć grzechu i zła. Tragiczna to rzeczywiście, choć jakże częsta sytuacja, gdy uczeń Chrystusa zamyka swemu bratu drogę do Chrystusa. Jezus grozi takiemu: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze”. Nie rozglądajmy się po świecie i po historii za wielkimi gorszycielami. Z wielką pokorą i troską spójrzmy na samych siebie. Liczmy maluczkich, którzy ostygli w gorliwości, zaprzestali praktyk religijnych, a może i w ogóle zerwali z Kościołem, ponieważ na drodze swojego życia mieli nieszczęście spotkać nas, nas, którzy zamiast ukazać im prawdziwe oblicze Boga i religii, całym swoim postępowaniem przesłanialiśmy im te prawdy i czynili niewiarygodnymi. Ratunkiem dla gorszyciela to nawrócenie, pokuta i szerzenie dobra tam, gdzie przedtem siał zło. Ale grzech importujemy nie tylko od gorszycieli, żyjących obok nas. Lęgnie się on i w nas samych. Kolejne napomnienie Jezusa, utrzymane w równie poważnym tonie, co poprzednie, każe uczniom zwrócić uwagę na samych siebie. Ręka, noga, oko… Rzeczy bliskie, drogie, użyteczne, należące organicznie do całości naszego „ja”, rzeczy, bez których nie wyobrażamy sobie wprost życia, z którym za żadną cenę nie chcielibyśmy się rozstać. Ileż imion mogą one mieć! Alkohol, narkotyki, seks, zła miłość, nienawiść, kariera i awans, zdobywane „po trupach”, ale i znajomość z kimś, sposób spędzania wolnego czasu, stosunek do siebie samego. Jeżeli wielokrotnie doświadczyliśmy, że któraś z tych rzeczyodwodzi nas od Boga, pakuje w grzech lub zły nawyk, jeżeli w inny, bardziej „uładzony” lub – że tak powiem – humanitarny sposób nie potrafimy sobie nałożyć wędzidła i skrócić cugli, to nie pozostaje nic innego, tylko sięgnąć po środki radykalne, jak w medycynie, choć oczywiście nie dosłownie: „Odetnij!”. „Wyłup!”.
I to mówi swoim ten sam Jezus, który przed chwilą taki był tolerancyjny, który jakby patrzał przez palce na czyjeś tam postępowanie i polecał uczniom: „Nie zabraniajcie mu”. Dlaczego względem ciebie nie ma tej wyrozumiałości? Dlaczego tak nagli? Ponieważ nie chce, by stało się z tobą to najstraszniejsze i nieodwracalne. Ponieważ wie, że lepiej dla ciebie, byś ułomny, chromy i jednooki wszedł do życia wiecznego, niż z kwitnącym ciałem poszedł do piekła.
Zrozumiejmyż nareszcie, że On nas kocha. A kochając, nie chce stracić. Nie przechodźmy bezmyślnie przez ewangelię dzisiejszej niedzieli. Uczy nas ona wyrozumiałym okiem patrzeć na innych, a zatroskanym, surowym i wymagającym,  na samego siebie. Takiego mądrego oka nie każe nam na pewno Jezus wyłupiać i odrzucać. Będzie ono kiedyś oglądało Boga.

Szczęść Boże.