15 luty 2009 r. VI Niedziela Zwykła

 
Ręka wyciągnięta do trędowatego.
Moi Drodzy!
„Nie zbliżać się! Jestem nieczysty!” – tak wołać miał, według przepisów Mojżeszowego prawa, każdy trędowaty, jeżeli przypadkiem znalazł się w pobliżu zdrowych. Przypadkiem, bo rozmyślnie nie wolno mu było tego robić. Odgradzała go od ludzi najprzód choroba. Nieuleczalna, jak na owe czasy,  zaraźliwa, budząca grozę choroba.
Chorego odgradzało od społeczeństwa powszechne wówczas przekonanie o jakiejś wielkiej moralnej winie, o jakimś ciężkim grzechu, jaki widocznie zaciągnąć musiał wobec Boga, skoro spadła na niego aż tak straszna kara.
Odgradzało go wreszcie od ludzi Prawo. Rozumne, ale twarde prawo izolacji, wykluczające bezlitośnie każdego trędowatego z jego własnej rodziny, z grona znajomych i przyjaciół, zakazujące mu wstępu w obręb miejskich murów, udziału w życiu społecznym i religijnym gminy, a nawet zbliżania się do przypadkowych przechodniów. Trędowaty mógł przebywać tylko z trędowatymi. Świat zdrowych, świat czystych i bogobojnych był dla niego zamknięty, i to zamknięty na zawsze.
Trędowaty z dzisiejszej ewangelii nie zachował obowiązujących go przepisów. Bezprawnie opuścił przeznaczone dla siebie miejsce odosobnienia, bezprawnie zbliżył się do tłumu otaczającego Jezusa. Owinięty w zniszczone łachmany, z na wpół zasłoniętą twarzą, bez dawania ostrzegawczych znaków kołatką i wołaniem, czekał, milcząc, na okazję znalezienia się w pobliżu Cudotwórcy. Kiedy ta okazja nadarzyła się, zebrał wszystkie siły i zrobił swój wielki krok w Nadzieję.
Trędowaty uchwycił się takiej właśnie nadziei i przyszedł. Powiedział: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Co za wiara! Uzależnia uleczenie od woli Jezusa. W Jego moc nie wątpi. A przecież w tamtych czasach wyleczenie obsypanego trądem równało się wskrzeszeniu umarłego. On chce! „Chcę, bądź oczyszczony”. Św. Marek zanotował, że Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę i dotknął trędowatego. Pierwszy przyjazny, ludzki gest, na który chory czekał daremnie od wielu lat. Już dla samego tego dotknięcia warto było przyjść. Wyciągniętą do trędowatego ręką łamie Jezus w tej chwili przepis Prawa. Ale gdyby go nie złamał, biedak odszedłby w rozpaczy. Zresztą prawo wydano dla ochrony zagrożonych. Jezus zagrożony nie jest. Z Niego wychodzi moc uzdrawiająca, której nie oprze się ani choroba, ani kalectwo, ani opętanie, ani nawet śmierć sama. Jego dotknięcie leczy. Doznał tej mocy także trędowaty. Przywrócony zdrowiu i życiu,  przywrócony rodzinie i społeczeństwu, nie słyszy nawet, jak Chrystus zakazuje mu o swoim uzdrowieniu mówić. Zresztą, gdyby nawet zamilkł, jego oczyszczone i zdrowe ciało samo wykrzyczy wszystkim nowinę.
Dzisiaj w świecie, w którym żyjemy są inne, gorsze od leprozoriów, ośrodki ludzi, od których  uczciwy człowiek  odwraca swoje oczy. Jest to  margines społeczny: kryminaliści, narkomani, zboczeńcy seksualni,  oszuści i szantażyści, członkowie sekt, terroryści i porywacze, pogniewana na świat młodzież, któżby ich zresztą wszystkich wyliczył? Wielu tzw. przyzwoitych obywateli sądzi, że najmądrzej byłoby, nie przebierając w środkach, siłą wypalić w społeczeństwie tego rodzaju zachowania. A już co najmniej stworzyć prawodawstwo, które by spokojnego człowieka chroniło od kontaktu z tymi „trędowatymi” i gwarantowało nie rozszerzanie się choroby. Domagając się stworzenia nowoczesnego getta, mamy oczywiście na oku dobro własne i całość społeczeństwa.
Rozumowanie w zasadzie poprawne.
A dobro tych współczesnych  ciężko chorych, o których wyżej mowa?
Kto o nich myśli? Kto z nas, uczniów Chrystusa, „zdjęty litością”, jak On kiedyś, gotowy jest wyciągnąć rękę do nieszczęśników, by im pomóc?  Ależ oni nie chcą naszej pomocy! Oni gwiżdżą na nią! Tak to czasem wygląda. Ale może to poza? Na pewno niewielu tylko z nich przyjdzie z własnej inicjatywy, jak tamten trędowaty z Ewangelii, prosić o ratunek. Dzieli ich od nas przepaść uprzedzeń, żalów, rzeczywistych lub urojonych krzywd, zazdrości i nienawiści.
To my musimy zrobić pierwszy krok. To my musimy zacząć przerzucać kładki nad obu, dalekimi sobie brzegami.
Myślę, że te próby porozumienia wyjść powinny od poważnego zastanowienia się nad tym, co właściwie jest przyczyną wzbierającej z roku na rok fali dezintegracji społeczeństwa i ucieczki tylu młodych ludzi w alkohol, narkotyki, seks, gwałt, samobójstwa, postawy antypaństwowe czy antykościelne. Łatwo umyć ręce i powiedzieć: sami są sobie winni. Ale my wiemy, że z chwilą gdy na ludzkim ciele pojawiać się zaczyna jakaś złośliwa wysypka, a tym bardziej gdy pojawiają się nabrzmienia czy wrzody, jak przy trądzie, to na nic leczenie czysto objawowe. Jakieś tam maści, plastry czy resekcje skóry. Te złośliwe wyrzuty są zazwyczaj znakiem, że z całym ciałem jest coś nie w porządku. Że całe ciało jest chore!
Nie jesteśmy chyba tak naiwni, by łudzić się, że nasza cywilizacja, nasza kultura, nasze życie gospodarcze, polityczne i społeczne, nasze stosunki towarzyskie i międzygrupowe, nie mówiąc już o międzynarodowych, są bez zarzutu. Czy to przypadkiem nie ta gleba produkuje chwasty? Czy to przypadkiem nie na naszym  kulcie pieniądza, na naszej szalonej pogoni za zbytkiem, wygodą i przyjemnością, na naszym braku wiary w jakikolwiek dogmat, na naszym lekceważeniu wszystkich dziesięciu przykazań, na naszych kłamstwach i matactwach, na naszych rozbitych małżeństwach, opuszczonych lub zaniedbanych przez rodziców dzieciach, oszukiwanych i krzywdzonych  pracownikach, na naszych  zbrojeniach i marnotrawstwie publicznego grosza, rośnie coraz bujniej i szerzy się jak „trąd” moralna i społeczna anarchia jednostek czy grup, które w takim świecie nie chcą albo nie umieją się zadomowić?
Nie rzucajmy za szybko kamieniem na tych ludzi. Bo rykoszetem spaść on może na nas! Potrzebny jest raczej indywidualny i społeczny rachunek sumienia. Ale nawet gdyby to sumienie kogoś nie obarczało, uczeń Chrystusa budował będzie swoją postawę wobec współczesnych trędowatych bardziej na trosce, miłosierdziu i litości, niż na oburzeniu i krzyku o karę.
Podobnie jak Jezus, łamiąc konwenanse i reguły przyjęte w „dobrym towarzystwie”, wyciągnie rękę do odrzuconych i wyklętych. Ta ręka ich niestety bezpośrednio nie dosięgnie. Ale są takie ręce, które docierają do samego dna nędzy. Są ludzie, którzy całe swoje życie poświęcili tej sprawie. Te ręce trzeba wesprzeć. Tym ludziom trzeba pomóc zrozumieniem, dobrym słowem, pieniądzem, właściwym ustawianiem opinii publicznej i prawodawstwa. Jakie ogromne pole pracy! Zaprasza nas dzisiaj do tej pracy Jezus swoim przykładem. Jego ręka, wyciągnięta do trędowatego, urasta do miary symbolu. Więcej takich rąk, a może odnowi się oblicze ziemi.

Szczęść Boże.