11 stycznia 2009 r. Niedziela Chrztu Pańskiego

 

Moi Drodzy!
Wody zbawienia.
Obmycie albo pokropienie wodą, jako obrzęd religijny, ma długą historię. Według starożytnych wierzeń różnych ludów, przede wszystkim Bliskiego i Dalekiego Wschodu, w wodzie, praźródle życia, kryje się element boski, święty i uświęcający wszystko, czego dotknie. Echem tych zamierzchłych wierzeń były rytualne przepisy Starego Testamentu, zalecające obmywanie lub skrapianie wodą ludzi i rzeczy w przeróżnych okolicznościach życia.  Rytualne ablucje stosowano przy niektórych chorobach. Woda oczyszczała domy i sprzęty. Do określonych obmyć zobowiązani byli przede wszystkim ludzie, powołani do sprawowania religijnych obrzędów. Sformalizowane i drobiazgowo określone przepisy, dotyczące oczyszczania mis, kubków i innych naczyń oraz rąk przed jedzeniem, przetrwały wieki. Spotkamy je jeszcze w późnym, współczesnym Chrystusowi judaizmie.
Jan Chrzciciel związał te akty z symbolicznym, a tak bliskim mentalności jego słuchaczy, obrzędem zanurzenia się w rzece Jordan. Dla współczesnych mu Żydów znak ten był pełen treści. Jak po kąpieli w wodzie wychodzi się czystym, tak i wewnętrzne nawrócenie serca, jakiego żądał Jan, potwierdzone pokornym gestem obmycia się w świętej rzece, przywracało czystość duszy i przyjaźń Bożą.
Dziś stanie nad Jordanem ktoś większy i mocniejszy niż Jan. Choć zejdzie On razem z grzesznikami w wody rzeki i podda się obrzędowi chrztu, obrzęd ten nie będzie dla Jezusa znakiem oczyszczenia z win. Jezus jest bez grzechu. Będzie natomiast rodzajem namaszczenia, które przyjmie u początku swojej nowej drogi życiowej, jaką dziś rozpoczyna. Namaści Go nie sama woda, w którą się zanurza, ale Duch Boży, który na Niego zstąpi. Nad wychodzącym z wody Jezusem otwiera się niebo. Ileż lat czekaliśmy na to otwarcie! „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił” – modlił się przed wiekami prorok Izajasz. Dziś spełniają się prośby.   Otwarte niebo widzi tylko Jezus i Jan. Nad schyloną głową  Jezusa zawisa Duch Boży pod postacią gołębicy i daje się słyszeć głos Ojca: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. Dla Jana Chrzciciela cała ta wizja jest znakiem zakończenia jego misji herolda i poprzednika. Jest już wśród ludzi Ten, na którego on sam czekał, którego przyjście wieścił, któremu gotował drogę. Spełnił więc swoje zadanie. Jutro opuszczą go najlepsi uczniowie. Pójdą za Jezusem. Nie będzie ich zatrzymywał. On sam zostanie jeszcze jakiś czas nad Jordanem. Będzie nadal chrzcił i dawał świadectwo o obecnym już wśród ludzi Mesjaszu.  Za  sprawą Herodiady zostaje  wtrącony  do  więzienia  i  umrze  jako ostatni męczennik Starego Testamentu a równocześnie jako pierwszy męczennik nowych czasów. Czasów, które zaczęły się wprawdzie już z chwilą wcielenia Syna Bożego, ale jawnie i jakby oficjalnie otwarły się dopiero dziś, w dniu chrztu Jezusa w Jordanie. Rozwierające się w tym dniu nad głową Chrystusa niebo już się nigdy – ani dla Niego, ani dla nas – nie zamknie. Nastał czas łaski.
Zstępujący na Jezusa Duch Boży kieruje Go ku Jego właściwej misji. Prorok Izajasz przypomniał, że celem tej misji jest dać i utrwalić  prawo Boże  na ziemi.  Jezus dokona tego nie orężem i przemocą, ale otwierając oczy niewidomym, uwalniając z kajdan, stając się przymierzem dla ludzi i światłością dla narodów.   Wiedziony, jakby za rękę,  przez Ducha Bożego, który na Nim spoczywa, pójdzie Jezus znad Jordanu w czekające Go życie sługi Pańskiego.   Najprzód na czterdzieści dni postu i kuszenia w skalnych grotach Gebel Quruntul  potem na zalane słońcem gościńce Galilei i Judei, zatłoczone ciżbą spragnionych słowa, pociechy i cudu, później w niegoś­cinne mury Jerozolimy, zabijającej proroków, w ogród Getsemani, na Golgotę. Przejdzie całą tę drogę dobrze czyniąc, lecząc chorych i wyzwalając ludzi z mocy diabła, jak to mówi Piotr apostoł w swoim Liście.  Znajdzie wprawdzie na tej drodze krzyż i śmierć, ale Bóg wskrzesi Go swoją mocą.
Pełne głębokiej teologicznej treści zdarzenie nad Jordanem powinno skierować naszą uwagę na pewien dzień, tym razem w naszym osobistym życiu. Nietrudno się domyślić, o jaki dzień chodzi. Dzień chrztu. Jeden z najważniejszych, a przecież i jeden z najbardziej przez nas zapomnianych dni. Znamy na pamięć datę swoich urodzin, wiemy, kiedy obchodzimy imieniny, któż jednak z nas potrafiłby powiedzieć, w którym dniu został ochrzczony?  Nie obchodzimy jego rocznicy, nie składamy sobie z tej okazji życzeń. Co gorsza, są i tacy, co swoją metrykę chrztu zakopali głęboko w szufladzie, żeby przypadkiem nie stanęła ona na drodze ich świeckiej kariery i nie wykrzyczała wszystkim, że jej właściciel jest chrześcijaninem.
A przecież dzień chrztu był dla nas początkiem nowego, prawdziwego i bogatego życia. W ten dzień obmyto nas wodą w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.  Chrzest, czyniąc nas dziećmi Boga, włącza nas równocześnie w wielką rodzinę Bożą, której głową jest Chrystus. Jeden jest tu Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Z jakim zachwytem pisze o tej rodzinie Paweł apostoł: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”. Oczywiście te wielkie cuda sprawia u ochrzczonego nie samo zanurzenie,  ale jego wiara w Syna Bożego, wiara wyrażona bądź to osobiście, przy chrzcie dorosłych, bądź też zastępczo, przez rodziców i świadków przyniesionego do chrztu dziecka. Woda jest tu jednak wymownym i z woli Chrystusa koniecznym elementem,  szczególnie od chwili, gdy On sam uświęcił ją swoim chrztem w Jordanie, szczególnie odkąd On sam przyrównał siebie, i to nie jeden raz, do zdroju wody żywej, wytryskującej ku życiu wiecznemu, szczególnie odkąd Jego polecenie wybrało tę właśnie formę włączania nas w Niego i w zbawczy organizm swego Kościoła. Chrzest jest wielkim darem Bożym. Ale nie tylko darem. Jest też zobowiązaniem. Podobnie jak Chrystus, po swoim chrzcie w Jordanie, skierowany zostaje przez Ducha Bożego ku pełnieniu swojej misji mesjasza, tak i każdy z nas otrzymuje w chrzcielnym obmyciu wezwanie i powołanie. Wezwanie, by pozostać przez całe życie tym, czym uczynił nas chrzest: synem umiłowanym. Wezwanie, by róść w tej łasce. By coraz więcej miejsca dawać w sobie Duchowi Świętemu. By żyć Bogiem i dla Boga, utrwalać prawo Boże na ziemi. To znaczy budować pokój, sprawiedliwość, wolność i braterstwo, bo tylko taka rzeczywistość i takie oblicze świata odpowiada woli Bożej.
Wracajmy częściej niż dotąd myślą do tajemniczych wód naszego chrzcielnego Jordanu. Cieszmy się otrzymanym tam bogactwem i wyróżnieniem. Ale przede wszystkim żyjmy misją tego sakramentu! Wielką misją i zobowiązaniem człowieka ochrzczonego!
Szczęść Boże.