02.03.2008 r. IV Niedziela Wielkiego Postu

Światłość świata.

    
Jak długo jestem na świecie, jestem światłością
(J 1 9,5).

Moi Drodzy!

Oczy i światło.
Dnia 29 lutego 1956 roku umierający ksiądz włoski Gnocchi ofiarował swoje oczy dwojgu niewidomym dzieciom. Okulista prof. Galeazzi przeszczepił jedno oko jedenastoletniemu Silvio Colagrande, drugie zaś osiemnastoletniej Amabile Battitello. Po kilku tygodniach przekonano się, że operacja się udała. Dzięki tej ofierze bohaterskiego księdza obdarowane osoby mogą prowadzić normalne życie.

A oto drugi fakt również z Włoch. W roku 1966 karabinierzy włoscy schwycili w górach pewnego uciekającego mężczyznę. Po przesłuchaniu go okazało się, że przebywa w jaskini górskiej w przekonaniu, że druga wojna światowa, jeszcze trwa. 60-letnia kobieta znajdująca się w jaskini, na widok przybyszów, zaczęła wołać: Zjawa ! Powrócili oni do normalnego życia, choć bardzo wątpliwe, czy po tylu latach anormalnego życia w ciemnej grocie życie to będzie dla nich jeszcze normalne.

Podobnych faktów było więcej w latach powojennych. Bywały wypadki, że ludzie wyciągnięci z ciemności, na światło dzienne tracili wzrok.. Okazuje się że do życia potrzebne są nie tylko oczy, ale i światło słoneczne. Bo można mieć oczy, a nie widzieć z braku światła i może być światło, a można nie widzieć z braku wzroku. Podobnie jak można mieć rozum, a nie rozumieć; mieć język, a nie mówić.

O wartości oczu przekonuje się człowiek niewidomy. O wartości i znaczeniu słońca przekonujemy się wszyscy codziennie. W braku światła ogarnia nas lęk, życie staje się trudne, niemożliwy jest wzrost i rozwój życia na ziemi. Trudno też o właściwy wygląd, spojrzenie, radość. Chociaż zastępujemy słońce sztucznym światłem ­ale to tylko konieczność, pomoc przejściowa ułatwiająca życie.

Ponieważ jesteśmy istotami wyższego rzędu, obdarzeni duszą, stąd inny też wzrok i inne światło jest konieczne do naszego pełnego i właściwego rozwoju. Potrzeba światła, które by przenikało mroki doczesności i sięgało w wieczność, które by rozjaśniało życie na ziemi i dochodziło do Stwórcy. Potrzebne światło, które by było jednocześnie ciepłem i mocą, jasnością i życiem samym.

Ludzkość zawsze tęskniła za takim światłem. Tęskni i rozgląda się dziś. Szuka go wszędzie i cieszy się nawet z promyków światłości, żyjąc w ciemnościach „adwentowych” tego życia na ziemi.

Domyślamy się, co to za światłość. Chrystus – „światłością świata”.

Przepowiadał tę Światłość prorok Izajasz: „Już słońca mieć nie będziesz w dzień jako światła, […] lecz Jahwe będzie ci wieczną światłością i Bóg twój – twoją ozdobą” (Iz 60,19). „Powstań! Świeć! bo przyszło twe światło i chwała Jahwe rozbłysła nad tobą. […] I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twego wschodu” (Iz 60,1-3).

Chrystus sam nazywa się „światłością”. „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12). „Dopóki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości”(J 12,36).

Zarówno Chrystus jak i Jego światłość jest z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata.

Dziwne to światło, jak dziwne jest jego Źródło – Chrystus. Przenika umysły i rozgrzewa serca. Ożywia, daje wzrost, siłę, życie. Promień tego światła znaczy więcej niż tomy uczonych. Jest prawdą i łaską, wiarą i miłością, udoskonala rozum, uszlachetnia serce i zmienia człowieka tak, że upodabnia się do samego Boga. W promieniach tego światła wszystko nabiera innego, właściwego sensu, zarówno życie i śmierć, stworzenie i Stwórca.

Cudowne uzdrowienie ślepego od urodzenia w dzisiejszej Ewangelii, to okazja dla Chrystusa, by zwrócić uwagę faryzeuszom na Dawcę wzroku ciała i duszy, na Dawcę światła fizycznego i duchowego. Mamy przed sobą uzdrowionego niewidomego, który odzyskał nie tylko wzrok ciała, ale i duszy. Ujrzał i uwierzył w „Syna Człowieczego”. Jakżeż wspaniale bronił on Chrystusa! Nazywa Go prorokiem wobec pytających Żydów i „gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić”. Staje się apologetą i obrońcą Jezusa.

Z drugiej strony mamy „widzących” Żydów, a jednocześnie zaślepionych w stosunku do „światłości świata” – Chrystusa.

Mieli oczy, a nie widzieli; mieli uszy, a słowa Zbawiciela nie docierały do nich i sami sprowokowali Chrystusa do wydania sądu o nich.

„Czyż i my jesteśmy niewidomi? Jezus powiedział do nich: Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: Widzimy, grzech wasz trwa”. Do której kategorii ludzi my się zaliczamy?

Opowiada kardynał Fulhaber, że pewnego razu znalazł się w szpitalu w dziale niewidomych żołnierzy. Jedni nic już nie widzieli, inni jeszcze trochę. Słyszał modlitwę jedynego z tych ostatnich:
„Panie, nie zabieraj mi światła sprzed oczu. Ale jeżeli już taka Twoja wola, to zostaw mi przynajmniej światło umysłu. Ale jeśli i tego chcesz mnie pozbawić, zostaw mi przynajmniej światło wiary.

Szczęść Boże.