17.02.2008 r. II Niedziela Wielkiego Postu

 

Moi Drodzy!

Historia wiary rozpoczyna się od Słowa Bożego: „Pan rzekł do Abrahama … „: Nasza historia i nasza droga, życie tu na ziemi i to co potem… – zostały rozświetlone Słowem Tego, „który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”. A więc Pascha i Ewangelia – to klucz hermeneutyczny (interpretacyjny) do życia i Jego, i naszego.

Do życia Jego – „nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu (Przemienienia), aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”. Dopiero Jego zwycięstwo nad śmiercią rozjaśniło w głowach i sercach uczniów (dzięki światłu Jego Ducha),, kim On był i jest, co zaczęli natychmiast radośnie i odważnie głosić „wszelkiemu stworzeniu”. Dzisiejsza ewangelia – może przygotowując uczniów na ciężkie dni, które nadchodzą – w jakiejś symbolicznej i proroczej, antycypującej wizji pokazuje jeszcze przed Męką, kim On jest: Syn Boga („mój Syn umiłowany”), Jego Wysłannik („Jego słuchajcie”), Prorok zapowiedziany przez Mojżesza i wzbudzony spośród braci , dziedzic całego Starego Testamentu („Mojżesz i Eliasz rozmawiali z Nim”), który przygotowuje nowe Przymierze we Krwi Swojej (góra wysoka, obłok świetlany, lęk uczniów, namioty pustynne – przypominają Synaj).

Klucz do życia naszego także – bo to nas dzisiaj wzywa Pan: „Wyjdź z twej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę”. W historii bowiem każdej wiary jest świadomość specjalnego wezwania, osobistego wyboru i konieczności jakiegoś zerwania, aby wyruszyć w nieznane. Tego wyruszenia potrzebuje każdy z nas, ale najpierw ten, kto „urodził się w wierze”, wzrósł w dobrej rodzinie katolickiej i nigdy nie pomyślał, że wiara to nie tradycja, lecz to spotkanie osobiste z Bogiem, zawierzenie Mu, przyjęcie Jego ręki, radosne przyzwolenie, aby poprowadził mnie tam, gdzie On chce. A On ma swoje plany i swoje szlaki, a żaden z nich nie omija Golgoty. Może chcielibyśmy, aby nas powołał gdzieś na misje, a on każe nam zostać w naszej ziemi rodzinnej i w domu ojca, a jednak wstać, opuścić wszystko, wyruszyć, pójść za Nim… I to jest najtrudniejsze. I to jest nasza Pascha. A raczej to jest – na szczęście – nasz udział w J e g o śmierci i zmartwychwstaniu. On z nami idzie, On z nami cierpi i zwycięża, „nie jesteśmy nigdy sami, rzuconymi kamieniami…”.

I dlatego owe umartwienia wielkopostne nabierają nowego blasku: bo zanurzamy je w promieniach misterium paschalnego Chrystusa. Związek najgłębszy z Chrystusem to istotna różnica między ascezą naturalną (wyrabianie sobie charakteru, duch sportowy, życie spartańskie, joga itp.), a ascezą chrześcijańską. Jest ona po prostu wyrazem miłości. Próbą mojej nieudolnej odpowiedzi na największą i najpierwszą miłość.

Ta miłość Boża nosi w Biblii zdewaluowane imię miłosierdzia. Zdewaluowane, albowiem – jak pisze Jan Paweł II w swojej drugiej encyklice – „gotowi jesteśmy wyciągnąć wniosek, że miłosierdzie uwłacza temu, kto go doznaje”. A tymczasem – pisze dalej Papież – „miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę” (Div. in mis. 6). Mamy nadzieję w miłosierdziu Pana!” – śpiewaliśmy (ps. resp.). To znaczy: mamy nadzieję w miłości i mocy paschalnej naszego Pana, który nas wybrał i podniósł, i powołał, i dlatego śmiało ruszamy naprzód. „Abraham udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał”.