10 .09.2006 r. 23 Niedziela Zwykła.


Lekarz ciał i dusz.

Moi drodzy!
Dnia 4 września 1965 r. zmarł  laureat nagrody Nobla, protestancki teolog i lekarz, a zarazem apostoł trędowatych, doktor Albert Schweitzer. Mieszkańcy Afryki nazywali go „Wielkim Doktorem”. Wielki stał się przez swą pracę pośród trędowatych, przez swe życie ofiarne.  Zrezygnował z wygodnego życia, z muzyki i z wykładów na uniwersytecie i w 1913 roku udał się do trędowatych jako lekarz, teolog i muzyk. Pracował w prymitywnych warunkach. Leczył ciała, ale jeszcze bardziej starał się leczyć dusze nie tyle trędowatych, ile raczej zdrowych i bogatych mieszkańców Europy. Personel jego szpitala złożony był z pracowników różnych krajów, ras i wyznań. Stał się on symbolem zadośćuczynienia, które kilku „sprawiedliwych” Europejczyków składa Afryce za niesprawiedliwy kolonializm poprzednich wieków.
„Niezmierna wina spoczywa na nas – pisał on. To, co im dobrego wyświadczymy, nie będzie dobrodziejstwem, ale pokutą”. Głosił on etykę miłości, rozszerzając ją na cały świat. Oparł ją na etyce poszanowania życia i ludzkiego, i zwierzęcego. Pod tym względem przypomina bardzo św. Franciszka. „Dla człowieka prawdziwie etycznego wszelkie życie jest święte”. Wymowne były jego idee pokojowe. Apelował do wszystkich o miłość. „Otwórzcie oczy i szukajcie, gdzie jakiś człowiek potrzebuje nieco czasu, nieco uprzejmości, nieco współczucia, trochę towarzystwa, trochę ludzkiej pracy… Może będzie to starzec albo dziecko, ktoś samotny, nieudolny”…
Zmarł w 90-tym roku życia, po przeszło 50 latach pełnej samozaparcia pracy. Może być on zapowiedzią renesansu etycznego i moralnego w świecie.
Historia ludzkości zna, daleko większego „Doktora”  –  Lekarza ciał i dusz.
Ten największy Lekarz ludzkości „sam przychodzi, by zbawić was”  –         wołał   prorok Izajasz. „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy jak jeleń wyskoczy i język niemych wesoło krzyknie”. Proroctwo to spełniło się na oczach mieszkańców Palestyny.
Oto jeden z tych cudów przedstawia nam dziś Ewangelia. Jest to uzdrowienie głuchoniemego. Przyprowadzono go do Chrystusa z prośbą, „żeby położył na niego rękę On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka”. Chrystus dostosował się do ich życzenia, choć mógł uleczyć go na odległość, bez żadnych dodat- kowych gestów. Cud ten wywołał zrozumiały podziw tłumu. „Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę” – mówili. Tymczasem nie uzdrawianie ciał było najważniejsze, ale zbawienie duszy, nie choroba ciała jest najgorsza, ale choroba dusz. Niestety, nie rozumieli i nie chcieli zrozumieć tego. Świadkowie i widzowie byli bardziej ślepi i głusi niż ów chory. Bardziej oni potrzebowali uzdrowienia niż ten, którego przyprowadzili.
Nie wszystkich chorych w Palestynie uzdrowił Chrystus i nie wszystkich dziś uzdrawia. Na świecie przecież jest około 10 milionów niewidomych, tyleż głuchoniemych, a obok nich około 15 milionów trędowatych. A ilu głodnych i cierpiących na inne choroby ? Jednak Chrystus wszystkich zbawił. Od chorób i cierpień nas nie uwolnił, bo sam był „wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem, […] wzgardzony tak, że mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści. […] On był przebity za nasze grzechy, […] a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,3-5).
„On sam przychodzi, by zbawić was” – od grzechu i potępienia przede wszystkim. Bo nie choroba, nie ślepota czy głuchota, nawet nie śmierć wzbrania nam wstępu do nieba, ale grzech. Grzech powoduje tragedie osobiste i rodzinne, cielesne i duchowe. Grzech burzy nadzieję i miłość, sprowadza wojny i prowadzi do piekła. Grzech sprawił, że Chrystus stał się ubogi, stał się mężem boleści przebitym za nasze grzechy. Jahwe zwalił na niego winy nas wszystkich.
Nie tylko słuchacze Chrystusa w Palestynie, ale i dzisiejsi wyznawcy nie chcą czy nie mogą zrozumieć, że największym nieszczęściem jest grzech. Pod tym względem jesteśmy głusi i niewidomi. Głusi na głos Chrystusa i potrzeby innych. Niewidomi na widok skutków grzechu w nas i wokoło nas. Niewidomi, bo nie chcemy ujrzeć w drugim człowieku naszego brata, chociaż wierzymy, a „wiara nie ma względu na osoby”. Czy więc nie stajemy się przez to „przewrotnymi sędziami” – jak mówi św. Jakub ?
„Jednego się lękam tylko: obecności grzechu wśród nas – mówił kardynał Newman. Bracia moi, wzrost Kościoła nie zależy ani od papieża i biskupów, ani od duchowieństwa i zakonów, zależy tylko od nas”…
Los Kościoła, wzrost królestwa Bożego na ziemi i w naszych duszach, zależy od nas, od naszej postawy wobec grzechu i zbawienia, wobec ciała i duszy, wobec doczesności i wieczności.
Nie bądźmy głusi i niemi. Bo Bóg też może zamilknąć wobec nas, a „biada człowiekowi, gdy Bóg milczy”. Tymczasem On mówi do nas głosem Ewangelii i sumienia, głosem natchnień i cierpienia… Boski Lekarz dusz zdaje się wołać:
„Przyjdźcie, wy, posiadacze ubóstwa, wy, których nazwisk nie zna nasze stulecie. Przyjdźcie, wy, ludzie kontemplacji. Przyjdźcie, wy obcy i włóczędzy. Wy, którzy chodzicie bez butów i wy, których oczy pełne są przerażenia. Jezus Chrystus, Król królów, chce obmyć wasze stopy – On, syn cieśli, nie może zapomnieć o was”.

SZCZĘŚĆ BOŻE.