2 kwiecień 2006 r. V Niedziela Wielkiego Postu

Odrodzenie przez śmierć.

Moi Drodzy
Istotnie, była to niemal ostatnia godzina życia ziemskiego Chrystusa, gdy powiedział: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy”. Okazją do wypowiedzenia tych słów byli Grecy, którzy przybyli do Jerozolimy.
Ponieważ wiele słyszeli o Chrystusie, zapragnęli Go zobaczyć. Prosili więc Filipa „Panie, chcielibyśmy ujrzeć Jezusa”. Z pewnością ujrzeli Go i usłyszeli. Usłyszeli słowa głębokiej prawdy o konieczności obumierania, by przynieść obfity plon, o pójściu za Chrystusem i służbie Jemu.
„Teraz dusza moja doznała lęku” – słyszymy z ust Zbawiciela. Zdawał sobie sprawę Boski Zbawiciel z nadchodzącej śmierci.
„Doznał lęku”, bo był człowiekiem. Kierowany też ludzkim uczuciem modli się: „Ojcze, wybaw mnie od tej godziny”. Jest to jedynie instynktowny odruch, bo zaraz dodał: „Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę Ojcze, wsław Twe imię”. Celem Jego życia było uwielbienie Ojca przez dokonanie zbawienia ludzkości na drzewie krzyża.
W odpowiedzi „rozległ się głos z nieba: już wsławiłem i jeszcze wsławię”.
Uwielbi On Ojca niebieskiego przez Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie. Uwielbi w imieniu całej ludzkości.
„Teraz odbywa się sąd nad tym światem” i nad szatanem. Dokonywać się będzie ostateczna rozgrywka między niebem i piekłem. Lecz „władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony „Przyciągnę wszystkich do siebie”
Ileż zapewnienia mieści się w tych słowach! Ileż zachęty skierowanej do uczniów i do nas wszystkich. Śmierć krzyżowa Chrystusa będzie uwieńczeniem zbawienia; będzie uwielbieniem Ojca w niebie; będzie gwarancją naszego zbawienia. Podobnie jak wielki dywan zaczepiony w środku i podniesiony w górę, aż do nieba, uniesie się nie tylko w punkcie zaczepienia, ale cały, tak również i my wraz z Chrystusem zostaniemy uniesieni do Jego chwały. Dlaczego ? Bo jesteśmy z Nim połączeni jak nici w dywanie.
Do tego wielkiego faktu nawiązuje Jeremiasz: „Oto nadchodzą dni – wyrocznia Jahwe – kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze”.
Stare „moje przymierze złamali, mimo że byłem ich władcą”. To nowe przymierze z ludzkością, zawarte przez drugiego Mojżesza – Chrystusa, będzie trwałe.
„Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę ich Bogiem, oni zaś będą Mi narodem”.
Na to „nowe przymierze” czekały setki i tysiące pokoleń. Zawarł je Stwórca z każdym z nas przez Chrystusa w chwili chrztu. Jesteśmy „Jego ludem” i zostaliśmy w Nim odrodzeni.
Lecz  –  żeby się odrodzić – trzeba umrzeć.
„Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Gdyby Chrystus nie umarł na krzyżu, gdyby nie zmartwychwstał, nie odkupiłby nas. Nie mielibyśmy życia nadprzyrodzonego. Podobne zadanie czeka każdego z nas. Musimy umrzeć dla tego świata, by żyć dla nieba; umrzeć dla szatana, by żyć dla Boga.
Dokonuje się to w sposób mistyczny na chrzcie.
Włączamy się w Jego śmierć i Zmartwychwstanie. Symbolem tego jest zanurzenie czy polanie wodą. Jest to jednak dzieło Chrystusa, nie nasze. My, ze swej strony musimy także nieustannie obumierać. Musimy nieustannie wybierać między niebem a ziemią, między dobrem a złem, między miłością a nienawiścią, między tym a tamtym światem. „Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”. Nie chodzi tu o pogardę i o nienawiść w ścisłym sensie tego wszystkiego co doczesne. Świat i życie ziemskie jest też przecież darem Bożym. Ale nie może samochód zasłaniać Boga; telewizor zastąpić Ofiary Mszy św.; miłość zmysłowa zniweczyć miłości Boga…
Sobór  Watykański II  –  wzywa wszystkich do głębokiej odnowy wewnętrznej, aby mając żywą świadomość własnej odpowiedzialności za rozszerzenie Ewangelii, podjęli swoją cząstkę w dziele misyjnym wśród narodów” (DM 35).
A dalej: „Wszyscy wierni, jako członki żywego Chrystusa, wcieleni i upodobnieni do Niego przez chrzest, […] zobowiązani są do współpracy w szerzeniu i rozwoju Jego Ciała, aby jak najprędzej doprowadzić je do pełni. […] Powinni pielęgnować w sobie ducha prawdziwie katolickiego”… (DM 36).
„Być chrześcijaninem, to znaczy jednoczyć się z Chrystusem jak z kimś, kogo się najbardziej intymnie zna, kogo się kocha i komu się służy heroicznie” – powiedział Claude.
Łączność z Chrystusem jest i winna być daleko głębsza i ściślejsza niż dziecka z matką czy ojcem. Obejmuje ona nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę, całą naszą istotę  – we wszystkich wymiarach i dziedzinach życia.

SZCZĘŚĆ BOŻE.