06 marzec 2005 r. IV Niedziela Wielkiego Postu.

Moi Drodzy

Wierzę, Panie!

Uzdrowiony, dopóki był ślepy, był poza nawiasem społeczeństwa. Miał spokój. Życie płynęło obok, zaledwie go dotykając.

Ślepota to bariera odgradzająca od świata. Szczególnie w tamtych czasach. Ale przyzwyczaił się do niej. Z opowiadań ludzi, z doświadczeń ciekawych życia swoich dziesięciu palców, z przeczuć i domysłów stworzył na własny użytek jakąś namiastkę rzeczywistości dostępnej dla widzących.

Był to z pewnością świat nudny i smutny, ale nie straszny. Nie działo się w tym świecie wiele, więc serce niewidomego biło spokojnie i ufnie, co dzień tak samo.

Ewangelia nie mówi, że prosił o uzdrowienie. Inicjatywa wyszła od Jezusa, który na tym człowieku postanowił ukazać wielkie sprawy Boże (por. J 9, 3). Niewidomy odzyskał wzrok. Ale już pierwszy dzień życia w świetle udowodnił mu, że widzieć, to nie tylko cieszyć się urodą świata, pławić w ruchu i działaniu, to również określić samego siebie, opowiedzieć się za lub przeciw, odpowiedzialnie stanąć wobec wielu problemów, których dotąd nie było, prawidłowo ukierunkować własne życie i szczęście; słowo „widzę” ukoronować większą jeszcze radością słowa „wierzę”.

 Barwnie opisał św. Jan uzdrowienie ślepego od urodzenia.

Kłopoty, na jakie naraził go uczyniony przez Jezusa cud, nie wymagają objaśnień.

Ale myli się ten, kto sądzi, że autorowi opisu chodzi wyłącznie o kronikarskie odnotowanie zaistniałych faktów. Jan – to teolog. Nawet opisując zewnętrzne zdarzenie, którego był świadkiem -przepaja je myślą o innej rzeczywistości, zaprasza i wciąga czytelnika w inny wymiar.

Spróbujmy pójść za jego myślą. Ulubioną ideą autora czwartej Ewangelii jest idea światła. Tym światłem jest dla człowieka Jezus. Kto nie zna Jezusa, mieszka w mroku. Jest jak ten ślepy od urodzenia, który nie wie, co to słońce, co to zieleń drzew i trawy, co to barwy kwiatów i błękit nieba nad głową, który nie wie także, dokąd idzie (por. J 12, 35).

Wszyscy rodzimy się takimi ślepcami. Wielu pozostaje nimi do końca życia. Ale, że w ciemności żyć niepodobna, próbują oni, na wzór niewidomego z dzisiejszej ewangelii, stworzyć na własny użytek jakiś zastępczy, być może okaleczony i niepełny, ale człowiekowi niezbędny świat i w nim żyć.

Różne są te światy ślepców. W ich centrum stoi pieniądz albo seks, zdrowie lub niezależność, wybicie się na czoło, władza, wiedza – potężne bożki o różnych imionach, zastępujące w życiu wielu ludzi prawdziwego Boga.

Jest to oczywiście mrok, ale do duchowej ślepoty można się przyzwyczaić. W nieprawidłowo zbudowanym i fałszywie ukierunkowanym świecie da się żyć, nawet całkiem znośnie. Przesadzają kaznodzieje, gdy twierdzą, że każdy człowiek tęskni za Bogiem i jest nieszczęśliwy, że Go nie odnalazł. Miliony ludzi żyje dzisiaj bez Boga i na pewno nie to jest ich największym zmartwieniem, że nie odkryli prawdy.

Namiastka zdolna jest tak szczelnie przesłonić rzeczywistość, że serce ani nie szuka, ani nie pragnie czego innego, ani też nie lęka się mroku, w którym żyje, nie uważając go w ogóle za mrok.

Ślepy, o którym nam dzisiaj opowiedziano, nie podejmował żadnych środków, by odzyskać wzrok. Pogodził się widocznie z tym, że całe życie pędzi w ciemności.

Pozostała w nim jednak gotowość uchwycenia pomocnej ręki, gdyby ją ktoś ku niemu wyciągnął. Ten ślepiec wiedział, że jest ślepy i czuł, co to ślepota.

Któregoś dnia spotyka na swej drodze Jezusa. Jezusa: „światłość świata” (por. J 8, 12). Światło jest z natury swojej wrogiem mroku. Zwalcza go też nieubłaganie wszędzie tam, dokąd dotrze. Jezus samorzutnie ofiaruje napotkanemu ślepcowi łaskę przejrzenia. Dziwny jest ten obrzęd uzdrowienia: namaszczenie oczu błotem – jakby aluzja do tego błota, które nam tak często przesłania Boga, które jednak zaraz zniknie, gdy tylko niewidomy posłucha polecenia: „Idź obmyj się w sadzawce Siloam (J 9,7).

Ewangelia z rozmysłem tłumaczy nam źródłosłów słowa „Siloam” – znaczy ono „Posłany”.

By odzyskać wzrok ducha, by otworzyć oczy na bogaty i wspaniały świat wiary, zanurzyć się trzeba człowiekowi w Tego „Posłanego” od Ojca, bo tylko przez Niego wiedzie droga do Boga (por. J 14, 6).

Zanurzono nas kiedyś w Niego. Już zanurzono. Było to w dniu naszego chrztu. Ofiarowana nam wówczas płonąca świeca oznaczała, że weszliśmy w świat widzących. To nic, że na świadomość treści otrzymanego daru przyszło jeszcze trochę poczekać. Zrobiony był pierwszy, decydujący krok ku światłu. Jak wyglądać powinien krok drugi?

O uzdrowionym ze ślepoty człowieku mówi Biblia, że „wrócił widząc” (J 9, 7). Dokąd to wrócił? Wrócił do tego, który mu przywrócił wzrok. Wrócił do Jezusa. Instynktownie zrobił krok, będący jedynie roztropnym krokiem wszystkich tych, którym otwarto oczy.

Stanąć przy Jezusie. Nie tylko po to, by Mu podziękować za dar. Jeszcze bardziej z tego powodu, że przecież od tej chwili należymy już do Jego świata, świata dnia (por. Ef 5, 8) i że ten dzień o tyle tylko w sobie utrzymamy, o ile pójdziemy za Chrystusem.

„Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8, 12). Łaska duchowego widzenia, czyli łaska wiary utrzymuje się w ochrzczonym i rozwija wyłącznie za cenę jego organicznej łączności z Chrystusem.

Zgubić ten kontakt, zaprzepaścić tę bliskość – to narazić się na popadnięcie z powrotem w mrok, mrok tym głębszy, że poprzedziło go wielkie światło. A dzieje się to niestety dzisiaj bardzo często. Cóż z tego, że ochrzciłeś swoje dziecko w kościele, że sprawiłeś mu godną pozazdroszczenia uroczystość z okazji pierwszej Komunii św. czy bierzmowania, skoro potem odebrałeś je Chrystusowi i przeznaczyłeś wyłącznie dla siebie, dla świata, dla służby mamonie i interesowi? Cóż z tego, że sam obchodzisz corocznie imieniny w dzień przydzielonego ci na chrzcie patrona, skoro twoje życie dawno skręciło na inne ścieżki, dawno pokłóciło się z ewangelią, z dziesięciorgiem przykazań, z Mszą św. niedzielną, z sakramentami, z przynależnością do wspólnoty wierzących, z rozstrzygnięciami Nauczycielskiego Urzędu Kościoła? Tylko pozostając wiernym Chrystusowi, pozostaje się chrześcijaninem. Tylko słuchając Go, jest się na prawidłowej drodze. Tylko trwając w Nim, przynosi się owoc.

„Beze Mnie bowiem nic uczynić nie możecie” (J 15, 5).

Ewangelia dzisiejsza podkreśla jeden jeszcze moment, dla którego ludzie uzdrowieni ze ślepoty i obdarzeni łaską widzenia, to jest wiary, pozostać winni w ciągłym kontakcie z Jezusem. Ta łączność będzie im potrzebna, by wybronić przed światem swoją wiarę.

Dziwi może, że faryzeusze tak zajadle rzucają się na ślepca, który przejrzał. Zadręczają go formalnym śledztwem, znieważają osobiście i wyrzucają z synagogi (por. J 9, 13 n.).

Ale co mają robić? Jeżeli przyjmą, że Jezus jest prorokiem, jak to twierdzi uzdrowiony (por. J 9, 17) i o czym świadczy sam cud, będą musieli także uznać, że przemawia i działa przez Niego Jahwe, że więc On ma rację nawet wówczas, gdy pozornie łamie szabat i uczy prawd, które nie pasują do obowiązujących dotychczas twierdzeń teologicznych judaizmu. W konsekwencji należałoby powiedzieć: „zbłądziliśmy! Byliśmy ślepi.

Trzeba będzie przebudować gruntownie świat dotychczasowych pojęć, zasad, praktyk i nawyków”. Faryzeuszom szkoda tego ich świata, bo był wygodny, dostatni i bezpieczny. By go ocalić, najlepiej stanąć od razu w opozycji. Zgorszyć się i wykrzyknąć z oburzeniem:

„My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem” (J 9, 24). I ruszyć z furią na uzdrowionego, który tego „grzesznika” broni jak umie.

Współczesna niewiara jest rzekomo tolerancyjna. Podobno nie obchodzi ją, że ktoś tam wierzy i praktykuje. Pozór! Musi ją obchodzić! Bo każdy naprawdę wierzący i żyjący według zasad Ewangelii jest w świecie bez wiary tym, czym kamyk, który dostał się w tryby precyzyjnej maszyny. Albo go ta maszyna natychmiast zmiażdży, albo trzeba go prędko z jej trybów usunąć, inaczej grozi zniszczenie całego mechanizmu.

Dla świata bez wiary nie są groźne same zasady i teoria Ewangelii. Groźny jest natomiast człowiek żyjący według tych zasad. Bo samo jego istnienie stawia pod znakiem zapytania wszystkie systemy materialistyczne i filozofie nie oparte na Bogu. Toteż człowiek wierzący będzie zawsze przez świat kuszony do odstępstwa. A gdy pokusy nie pomogą, spróbuje się wierzącego zohydzić i wyeliminować.

„Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać? – powiedzieli faryzeusze do uzdrowionego – i precz go wyrzucili” (por. J 9, 34.

Dokąd pójdzie ten, który otrzymał w darze nowe oczy, widzące to, czego nie widzi otoczenie? Ma on przed sobą tylko jeden kierunek: w Światło! Głębiej i pełniej w to Światło, które przeniknęło jego życie. Zostaje mu tylko krok w wiarę pogłębioną i konsekwentną, a przez nią w coraz ściślejsze związanie się z Chrystusem.

Bo tylko tu, przy Chrystusie, bardzo blisko Niego odkrywa się nie tylko pełny sens swojego nowego życia, ale także kosztuje jego smak i urodę. Przy Chrystusie także – i tylko przy Nim – dawni ślepcy stają się mocni i gotowi są stawić czoło całemu światu.

Historię niewidomego z dzisiejszej ewangelii kończy wielkie wyznanie wiary tego człowieka. Wraca on do Jezusa, by Mu powiedzieć: „Wierzę, Panie!” (J 9, 38) i by ugiąć przed Nim ze czcią kolana.

W czwartą niedzielę Wielkiego Postu zaprasza nas Jan ewangelista, swoją długą opowieścią, do tego samego.

Uzdrowiony – jak tam­ten – ze ślepoty, postępuj jak dziecko światłości (por. Ef 5, 8), nie odchodź w obojętność i obcość, które grożą powrotem w mrok i zdradę.

Idź do Jezusa. Podziękuj za oczy, które widzą. Oddaj pokłon. Ale przede wszystkim powiedz Mu to, co On jedynie chce od ciebie usłyszeć: „Wierzę, Panie! I niech mnie ta wiara zwiąże z Tobą na zawsze!”.

SZCZĘŚĆ BOŻE.