5 grudnia 2004 r. II Niedziela Adwentu.

Moi  Drodzy !

Zacząć od siebie.
Jak należy się przygotować na przyjęcie zstępującego na świat Boga?
Druga niedziela adwentu zajmuje się tym właśnie tematem. Najbardziej konkretne wskazania daje czytana dziś Ewangelia, choć – powiedzmy to sobie od razu – jej słowa mogą być dla nas pewnym zaskoczeniem.
Bo oto Bóg,  jakby nie dowierzając człowiekowi i jego zdolnościom organizacyjnym, sam bierze w swoje ręce ostateczne przygotowanie na przyjście obiecanego i przez całe tysiąclecia niecierpliwie oczekiwanego Gościa.  Zgodnie z Jego zarządzeniem, drogę do człowieka otworzy Przychodzącemu, specjalny wysłannik Boży, Jan Chrzciciel.
 Osobliwy to herold! Ani układny, dobrze ubrany urzędnik dworu, ani myśliciel z dyplomem, ani ekspert od organizowania imprez, ani szef służby bezpieczeństwa. Co gorsza, nie jest to także oficjalny przedstawiciel panującej religii. Już sam jego wygląd i tryb życia jest szokiem.
 … Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny – relacjonuje dzisiejsza ewangelia.
Skąd innąd wiemy, że człowiek ten, choć pochodził z rodziny kapłańskiej, spędził młodość na pustkowiu, nie otrzymał więc zapewne żadnego większego  wykształcenia i nie miał okazji nawiązania kontaktów towarzyskich z uczonymi lub możnymi w Izraelu. Wszystko to nie przeszkodziło jednak Janowi w jego przedziwnej karierze. Właśnie to życie pełne wyrzeczeń, ubóstwa i samotności, które prowadził, ten brak światowych manier, to nieschlebianie bogatym  i wpływowym sprawiły, że szybko zyskał on miano proroka i wielki posłuch w narodzie.
Kiedy ponadto przypomniano sobie, o jakich to znakach opowiadano w związku z jego narodzeniem  i sławą Jana Chrzciciela rozbrzmiewać zaczęły wszystkie usta. Teraz, kiedy wreszcie wystąpił publicznie, ciągnęła do niego Jerozolima i cała  Judea, a przede wszystkim mieszkańcy okolic nad Jordanem, jak to pisze św. Mateusz .
 Dlaczegóż to akurat takiemu, a nie innemu przesłańcowi kazał Bóg przygotowywać na ziemi drogę dla swojego jedynego Syna?
 Trudno oczywiście odpowiadać w imieniu Boga. Są jednak pewne racje, które zdają się tłumaczyć taki właśnie wybór.
 Jan należy do tego typu ludzi, którzy jakby instynktownie koncentrują się na tym, co istotne. Jak nikt inny czuje on właściwą wartość  rzeczy i wybiera bez wahania to, co na wybór zasługuje. Jest ponadto  odważny i prostolinijny. Żadna pokusa nie odwiedzie go od powiedzenia ludziom tego, co Bóg chce, by zostało im powiedziane, w przeddzień przyjścia na Ziemię obiecanego Mesjasza. A paść mają słowa twarde. Zupełnie inne od tych, na jakie czeka naród wybrany.
 Jan zaczyna mówić te słowa od pierwszej chwili swego publicznego wystąpienia nad Jordanem. Nawróćcie się – woła – bo bliskie jest królestwo niebieskie.
Szaleńcze przychodzący z pustyni! Kto myśli o pokucie i nawróceniu, gdy otrzymuje dar, na który dawno czekał?
Kto w otwierające się przed nim nowe wchodzi na kolanach? Przybycie króla czci się festynami i winem, nie siedzeniem w popiele.
Nam, ludziom odsprzedanym zewnętrzności, nie mieści się po prostu w głowie, że najważniejszym przygotowaniem na wielkie Jutro jest przygotowanie serca.
Dla nas każda odnowa, reforma, naprawa zaczyna się od próby przeobrażenia zewnętrznej rzeczywistości, a więc: form władzy, struktur społecznych czy gospodarczych, układów personalnych, korzystnych układów gospodarczych i sojuszów międzynarodowych.
Takimi przecież hasłami szermują wszystkie ubiegające się o władzę partie, obietnicą takich właśnie wartości ratują swą zagrożoną pozycję ostatni dyktatorzy globu, w fatamorganę zewnętrzności wierzy pokornie plebs.
Zmienić przyszłość – to dla nas zmienić coś obok siebie. Ująć lub dodać jedną więcej rzecz do otaczającej nas rzeczywistości. Przemeblować pokój, państwo, świat. I już będzie dobrze. I już wszystko zostanie naprawione!
A tu przychodzi sobie taki ktoś znad Jordanu i woła, podobno w imieniu Boga:  Nawróćcie się ludzie!
Zacznijcie od siebie, a nie od tego, co was otacza! Zmieńcie serca, a nie ubrania i dekoracje!
Nowe, lepsze, bogatsze i trwałe nie wyrośnie ani z cegły, ani z kamienia, ani z pieniądza.
Ono wyróść musi w was, was nawrócić, was przeobrazić w innych ludzi. Ten, na którego czekacie i który już,  nadchodzi, idzie nie do waszych ulic, domów, pałaców czy świątyń.
On idzie do człowieka. Tego człowieka trzeba w sobie obudzić i przygotować na spotkanie. Pierwszym krokiem do tego jest nawrócenie. A więc: pokutę czyńcie!
Konieczność nawrócenia i pokuty jest tym bardziej nagląca, ponieŹważ przychodzący Mesjasz zacznie nie od obdarowywania ludzi, ale od osądzenia ich przydatności dla królestwa Bożego.  .. Przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, ma On już wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym.
 Zamiast zewnętrznych darów, na które ludzie czekają, zamiast królestwa, które tu się wszystkim marzy, przynosi łaskę. Przynosi możliwość narodzenia się na nowo, do innego, wyższego życia. Czeka tylko na gest dobrej woli ze strony człowieka.
Tego gestu żąda teraz, w Jego imieniu, Jan. Wszystkich przychodzących – bez względu na to, do jakiej kategorii społecznej należą – posyła w wody Jordanu, by symbolicznym gestem obmycia się z win przygotowali serca na przyjęcie Tego, który wkrótce chrzcił będzie, nawróconych i gotowych, ogniem i Duchem Świętym.
Przygotowanie drogi Panu i prostowanie dla Niego ścieżek  to nic innego, jak zerwanie z grzechem i otwarcie serca na Dobrą Nowinę.
Twardo i nieustępliwie żąda Jan od swoich słuchaczy tego fundamentalnego nawrócenia, bez którego nie ma wejścia w nowy, przyniesiony przez Chrystusa świat.
Warto sobie o tym wszystkim pomyśleć w naszym spokojnym, nastrojowym adwencie, pełnym białych roratnich świec, sentymentalŹnych pieśni i chwytających za serce nabożeństw.
Adwent, który nie prowadzi przez nawrócenie, pokutę i konfesjonał, nie jest chrześcijańskim adwentem i nie zakończy się uszczęśliwiającym spotkaniem z Panem, choćby w dzień Bożego Narodzenia choinka gięła się od darów, strzelały butelki szampana, a od głośno śpiewanych kolęd tynk leciał ze ścian.
Marzy się nam nieraz lepszy, sprawiedliwszy świat, świat z odŹczytanej przed chwilą wizji Izajasza proroka, w którym wilk zamieszka z barankiem, pantera legać będzie z koźlęciem, cielę i lew paść się będą społem, a mały chłopiec będzie je poganiał.
Nie czekajmy biernie na dar takiego świata. To nie dar, ale zadanie.
Zacznijmy jego urzeczywistnianie od siebie.
Za zło, panujące na świecie, nie zwalajmy całej winy na grzeszne struktury, bezbożne rządy, cywilizację gwałtu i pogardy dla człowieka, kult pieniądza.
 Za każdym z tych zjawisk stoi zawsze ktoś: słaby, grzeszny, przewrotny człowiek. Nawróćmy tego człowieka, przyprowadźmy go do Chrystusa, nauczmy żyć ewangelią, a uczynimy wielki krok w kierunku świata przyszłości, w którym ludzie nie będą czynić zła, ani wzajemnie sobie szkodzić, jak to śnił Izajasz.
Zanim nawrócą się miliony, nawrócić się muszą jednostki: ja, ty, on i ona. Dwa tysiące lat temu wystarczyło dwunastu rybaków, by cały Bliski Wschód i Europę wprowadzić w chrześcijaństwo. Bogu nie potrzeba wielu. Potrzebni są dobrzy.
W drugą niedzielę adwentu zanurzmy w wodach Jordanu nasze, potrzebujące nawrócenia serca. Krok w osobiste nawrócenie – to także krok w lepszy świat dla wszystkich.

SZCZĘŚĆ BOŻE.